Profile
Blog
Photos
Videos
Dzien 60 15/12/2013
Leniwy dzień, ale takiego nam było trzeba po dniach lazenia, wspinania, wycieczek, wstawania o 5 itd.
Jak już się wreszcie wybrałyśmy, to pierwsze kroki skierowalysmy na Mercado San Pedro. Bardzo duzy rynek, mieszanka kolorow i zapachow. Jak to na takich rynkach bywa, jest tam mydło i powiodło: od ubrań i zabawek, po mięso, ryby, warzywa, sery (kupilysmy kawałeczek na wieczór, teraz tylko wina brak:)) i przyprawy. Tam też postanowiłyśmy zjeść tutejsze danie obiadowe (wystepuje tu w każdej budce): ryz i jajkiem, sałatka i awokado. Nie polecam tym, co gustują raczej w ostrygach z szampanem, ale dla nas w sam raz (zobaczymy, co na to mój żołądek, bo smażone), a najlepsza była cena, 4 sole!, czyli ok poltora dolca (co się ceni, bo kasa na wyprawie rozchodzi się niczym tanie cebiche). Swoją droga w Peru mozna znaleźć nawet niezle obiady za przystępna cenę (trochę jak hiszpanskie menu del dia) i nierzadko drożej płaci się za śniadanie (szczególnie kawe, z która jak już pisałam różnie bywa).
Na placu San Francisco (kościol niestety zamknięty) jakiś niedzielny festyn z jedzeniem, muzyka i gadajacym kolesiem, ale nie zatrzymaliśmy się tam długo, bo szlysmy do muzeum Museo Historico Regional. Ok, choć po pierwsze głównie obrazy świętych z okresu pokolumbijskiego, a po drugie ja już nie mogę z tym, jak Lonely Planet i Footprint, i z rozmów z innymi wynika, ze chyba wszystkie przewodniki, kłamią. Czasem czytać się tych bzdur nie da. Chyba napisze alternatywny przewodnik po Ameryce Poludniowej...
Ale za to w muzeum dowiedziałam się o bohaterze narodowym Tupaq Amaru, który stal się symbolem walki Inkow z Hiszpanami o niepodległość (w programie trzy punktu: wyrzucenie Hiszpanów z tych terenow, przywrócenie państwa inkaskiego i zmiany w strukturze ekonomicznej narzuconej przez Europe). Niestety wiadomo, jak to się skończyło, Tupaq został złapany i zabity.
Katedra w Cusco jest duża i imponująca. Budowle rozpoczęto w połowie XVI w. a ukończono w 1668. Oprocz części głównej, do katedry "przyklejone" sa też dwa boczne kościoły, Iglesia de la Sagrada Familia i Iglesia del Triunfo. Tak jak w większości peruwianskich kościołów: Maryja w szerokiej trójkątnej sukni w kształcie góry (nawiązanie do Pachamamy) i Jezus na krzyżu w tradycyjnej, inkaskiej (często złotej) spódnicy (chyba po powrocie będzie mi się wydawało dziwne, ze w Europie Jezus na krzyżu nie jest w spódnicy:)). A poza tym: obraz Maryi z... rudym Jezuskiem na kolanach (w sumie kto wie...?), oryginalny drewniany ołtarz znajdujący się za głównym oltarzem, XVIII wieczny chor z 64 rzeźbionymi krzesłami, no i oczywiście obraz Ostatniej Wieczerzy (namalowany tym razem przez keczuanskiego artystę Marcosa Zapate), na którym Judasz ma ciemna (wszyscy sa lśniąco biali), trochę diabelska twarz, a na stole oczywiście nic innego tylko pieczony cuy (tym razem z nóżkami do góry) i chinchillas.
Największe wrażenie zrobił na mnie jednak Señor de los Temblores, zwany również El Cristo Negro - Czarny Chrystus na krzyżu (obok niego Maryja i Jan Chrzciciel). W 1650 r. podczas trzęsienia ziemi ludzie wyszli z tym krucyfiksem na ulice prosząc Boga o zakończenie trzęsienia ziemi. Prośby zostały wysłuchane, a od tej pory Czarny Chrystus na krzyżu zajmuje ważne miejsce w kulturze Cusco (w poniedziałek wielkanocny idzie w procesji ulicami miasta).
Weszlyśmy na chwile (bo akurat msza) do znajdującego się obok katedry kościoła La Compañia de Jesús, zbudowanego przez Jezuitów w 1571 r., których pierwotnym zamysłem było wybudowanie największego kościoła w Cusco. Decyzja arcybiskupa kościol nie miał jednak być większy czy piekniejszy niż katedra (choć w momencie decyzji kościół był już prawie ukończony). Nie jest większy niż katedra, może trochę wyższy, ale barokowa fasada i największy ołtarz w Peru zwracają uwagę.
Wieczorem poszłyśmy do centrum kulturalnego Centro Qosqo de Arte Nativo na pokaz tradycyjnych tańców (śpiewali w keczua!). Stroje i muzyka świetne, ale przy każdym tańcu miałam wrażenie, ze to faceci sa głównymi bohaterami, tańca żywo, podskakują, skaczą, wymachuja nogami etc., a kobiety głównie kreca sie w swych szerokich kolorowych spódnicach.
Szkoda tylko, ze mówili jedynie po hiszpańsku (tłumacząc na angielski), a nie w keczua. W ogóle język keczua jest jakby nieobecny w miastach, istnieje jedynie w nazwach budynków czy ulic (większość ma podwojne nazwy, w keczua i hiszpańskie), ale nigdzie go nie widać, ani nie słychać. Brak napisów, menu, informacji etc. w keczua. Może takie myślenie to wpływ wszechobecnego w Katalonii języka katalońskiego, ale jak inaczej zachować język, jeśli nie zajmuje on ważnego miejsca w przestrzeni publicznej? Starzy ludzie na wsiach i małych miasteczkach często mówią tylko w keczua, ale czy to wystarczy? Niby istnieją w Cusco szkoły do nauki keczua (i nie sądzę, ze dla turystów, tylko dla mieszkańców), ale jeśli nawet w centrum kulturalnym przy tradycyjnych tańcach i muzyce nie mówią w keczua, to czarno widzę jego przyszłość. A szkoda, ja na przykład już kilka słów znam! :)
- comments