Profile
Blog
Photos
Videos
Dzien 59 14/12/2013
Pobudka przed 5, śniadanie i o 5:30 w autobusie na Machu Picchu. Zmęczenie szybko ustępuje podnieceniu i radości, cieszę się jak dziecko. Ale mzy!
Po chwili jesteśmy w sercu inkaskiego miasta! Szybki wspólny spacer (Templo del Sol, Fuentes, Casa del Inka) i ja oddalam się w stronę Wyna Picchu (wejście o 7 rano). Deszcz!!
Wypuścili nas dopiero ok 7:30 (na Wyna jest ograniczony wstęp, 200 osób o 7 rano i 200 o 10 rano, bo trzeba się tam wspinać, a tam wąsko i mało miejsca; ale jest nas pewnie ze 40 osób, poza sezonem no i pora deszczowa, ale to i lepiej).
Wyna jest trochę schowana, najpierw przechodzi się tuż u podnóży mniejszej Huchuyapicchu (ale te zrobię na końcu), schodzi chwile w dół i dopiero wtedy rozpoczyna właściwe wchodzenie. Udało mi się wyprzedzić kilkoro turystow i ruszam przodem. Skały, schody, niektóre dość strome (szczególnie te przy szczycie, gdzie właściwie trzeba na czworakach), ale ogólnie nie jest tak ciężko, lepiej niż myślałam. Mzy i mgła, ale właściwie to mi się to nawet podoba. Z mgły wyłaniają się szczyty otaczających nas gór, przebijają się przez białe jak wata chmury, niczym duchy inkaskich przodków. Magiczne!
W końcu po ok pol godzinie dotarłam. Jakas para właśnie schodziła i przez chwile mam idealny widok na Machu Picchu z góry tylko dla siebie. Akurat rozeszły się chmury i widok jak marzenie. Coś pięknego! Widać wszystko, choć dosyć daleko. Chwile za mną wchodzi jeszcze dwóch gości, chwile siedzimy razem podziwiając i przeżywając, po czym wszystko zakrywa się mgła. Wtedy właśnie przychodzi główna duża grupa turystów i oni też przeżywają, ale to, ze nic nie wpisać. Kurcze, ale miałam szczęście! No bo w górach to tak jest, trzeba wyruszac wcześnie i szybko, a nie marudzić ;) A ta mgła też super wygląda z góry. Posiedziałam jeszcze chwile licząc na to, ze się rozchmurzy (podobno później było znów widać) i poszłam jeszcze trochę wyżej. To juz niewiele, ale trzeba się przecisnąć z baaadzo wąskim wyjściem po schodkach (na kolanach!). Ze szczytu to głównie widoki na góry.
Wyna Picchu to nie tylko szczyt z widokiem na Machu Picchu (co oczywiście jest najbardziej znane), ale to cały kompleks i porośnięte lasem zbocza. Jest trasa w dol i dookola gory, która ma zająć cztery godziny (przesadzają!). Zobaczymy, ide. Strome zejście w dol (mam nadzieje, ze nie wraca sie ta sama trasa...), a raz to nawet trzeba zejść tyłem po stromej drewnianej drabinie w dół (tu się nawet trochę bałam, nie za wysoko, ale jakoś nie chciałam złamać ręki w kresie na Wyna! ale luz). W sumie trasa świetna (i prawie nikogo). Schodzi się na dół do Gran Caverna, jaskinia i ruiny. Z klimatem, jak wszystko tutaj. Trasa powrotna niby nie ta sama, ale tak, trzeba wrócić pod górę. Ufff, chyba jeszcze mnie bola nogi po Colca. Trasa równie śliczna, przez las, spiewajace paski, skaly, no i oczywiście znow drabina (tym razem pod górę!).
Na końcu wejście na Huchuyapicchu, mniejsza, ale chyba bardziej stroma niż Wyna. W pewnym momencie duza, śliska skala, a żeby się na nią wdrapać, trzeba podciągać się na linie powietrznej na górze i rzuconej na skalę. Czad! No i tu zrozumiałam, dlaczego mówią, ze ludzie z zawrotami głowy nie powinni wchodzić na Machu. Ale tu naprawdę po chwili jest się na górze. Widok absolutnie niesamowity, chyba nawet lepszy niż z Wyna, bo jest się bliżej i niżej i Machu Picchu widać jak na dłoni. Chyba śnie, jeśli tak, to proszę mnie nie budzić :)
Wrocilam do Machu (w sumie 2.5 godziny samego łazenia i pol godziny podziwiania widokow na Wyna, ale ból nóg przy wchodzeniu był). Odnalazłam Sare, ale ona zdążyła już wiele tu zobaczyć, więc poszłyśmy razem do ruin świątyń i inkaskiego obserwatorium astronomicznego "Intiwatana" i się znow rozstalyśmy: ona już w stronę wyjścia, a ja... no coz, znów pod górę. Tym razem do Intipunku (bramy słońca), na wysokości prawie jak Wyna, ale wejście dość łagodne. Niestety zdążyło się już rozpadac, więc reszta zwiedzania w deszczu. Intipunku to dość dobrze zachowane ruiny budowli, bramy na placyku na podwyższeniu (kolejne miejsce z.super widokiem Machu). Tu najprawdopodobniej wędrowcy musieli dokonać rytualnego obmycia przed wejściem do miasta. Tutaj też wchodzi sie do Machu Picchu od strony szlaku Inka.
Schodząc w dół zahaczyłam jeszcze o Recinto del Guardian (dom strażnika). Kolejny punkt widokowy, ale wtedy już niestety mgła. To tez jeden z niewielu odrestaurowanych budynków, łącznie z dachem, więc ludzie chronią się tam przed deszczem.
Za budyniem droga do mostu, Puente Inca. Znów pod górę! i w dol tuż przy stromym zboczu, niesamowity widok, bo z jednej strony wysoka skala, a z drugiej spadziste zbocze, a na dole od drzew i roślin. Na most nie można niestety wejść (podobno lata temu ktoś wszedł i spadł, a to wysooooko...), więc oglądać go można jedynie z odległości. Niestety deszcz, ale właściwie warto tam było pójść nawet dla samej drogi. Zresztą tu wszystko jest imponujące i wszędzie warto zajrzeć.
W drodze powrotnej z mostu natknęłam się na grupe wolnopasacych się lam (białe i brązowe), czad! Lamy na srodku Machu Picchu wyjadajace trawe spomiędzy inkaskich ruin.
Potem jeszcze ruiny głównej bramy wejściowej do miasta, główny plac i Swiatynia Kondora (Templo del Condor), gdzie na ziemi skala przypomina głowę kondora, a ściany układają się w skrzydła. Poszwedalam sie jeszcze po ruinach różnych budynków (domy? świątynie?) i z żalem opuściłam Machu. W sumie sześć godzin lażenia w góre i w dół, trzeba przyznać, ze się zmeczylam, ale przeżycie nieprawdopodobne.
Znalazłam Sare i wróciłyśmy do Aguas Calientes. Miałyśmy jeszcze iść do muzeum, ale deszcz, mokre ciuchy (szczególnie przemoczone buty), głód i zmęczenie zwyciężyły. No nic, następnym razem :)
Po obiedzie (Aguas jest turystyczne, ale udało nam się znaleźć mała, tania, nieturystyczna knajpke u pani bez zebow na przedzie:)) powrót do Cusco (a właściwie do Poroy, oddalonego od miasta o ok 18 km). Uff, męczący, ale cudowny dzień. Nie mogę uwierzyć, ze byłam na Machu Picchu! :)
- comments