Profile
Blog
Photos
Videos
Właśnie jesteśmy w Pokka,w beznadziejnym barze na kosmicznej stacji benzynowej, w 1999 było tu -51,5 stopnia co jest rekordem Europy. Moment przerwy w paskudnym dniu, 60 km w deszczu po ziemi i żwirze... Łańcuchy brzmią jak świnie w korycie...
Ale nie zawsze tak było! Przede wszystkim - Święty Mikołaj istnieje, mieszka na kole podbiegunowym, mówi po szwedzku i po polsku, bardzo interesował się wyprawą na Nordkapp i powiedział, że widzimy się w Wigilię. No i mamy z nim zdjęcie. Więc od teraz nie będę brał udziału w jałowych dyskusjach. Z Rovaniemi wyjeżdżaliśmy z poczuciem, że już nie można tyle siedzieć w jednym miejscu. Tym bardziej, że okazało się dość turystyczne w charakterze i mimo swojej gigantycznej powierzchni zauważyliśmy cztery ulice. Ale i tak spełniło się jedno z moich marzeń :)
Byliśmy w świetnych humorach i po kilkunastu kilometrach zobaczyliśmy miejsce, w którym można było napić się kawy i zjeść munka czyli pączka z dziurką. Munk to mnich i pączek się tak nazywa, bo przypomina łysą w środku mnisią głowę. A że w Szwecji jest piosenka na każde słowo to wesoło jechaliśmy przez pustą Finlandię śpiewając:
Jag vill ha munkar, munkar, munkar med hål i,
Stora, feta munkar med hål i,
Och när jag kommer hem till dig,
Så jag vill jag inte ha någon leverpastej!
Czyli:
"Ja chcę pączki, pączki, pączki z dziurką w środku,
Duże, tłuste pączki z dziurką w środku,
A kiedy przyjdę do Ciebie do domu nie chcę żadnego pasztetu!"
Na dwa głosy.
I tak nam minęło pół dnia
A potem dojechaliśmy na mały kamping nad rzeką i oprócz nas była tam jedynie para bardzo wesołych finów w wieku ok 60 lat, Hilkka i Erkki. Siedzieliśmy w charakterystycznym stożkowatym domku, którzy szwedzi nazywają kåta i finowie chyba też, gdzie można ugotować jedzenie i grilować. Erkki maluje samochody (chyba dość specjalnie) a także obrazy. Po jakimś czasie przyniósł kilka a Kristin spodobał się jeden ze względu na swoje kolory, okazało się, że to norweskie fiordy. I Erkki dał Kristin ten obraz!!! Było to bardzo wzruszające, szczególnie, że nie mówił po angielsku i Hilkka wszystko tłumaczyła. Naprawdę trudno to opisać no a teraz jedziemy przez północ Finlandii ze zwiniętym obrazem w karimacie...
Następnego dnia jechaliśmy znów lasem jak zwykle i wieczorem dotarliśmy do Könges gdzie powinien być kamping ale w czasie rozmowy z panią tam mieszkającą okazało się, że nic nie ma. Zadzwoniła wtedy do swojego znajomego, który akurat był w Rovaniemi i koniec końców rozbiliśmy się w jego ogrodzie nad jeziorem i znów zrobiliśmy jedzenie w kåta. Ale w nocy zaczął strasznie wiać wiatr, zaczęło lać i padało przez pół następnego dnia. Pech chciał, że pierwszy deszcz w Finlandii przypadł na 60 km odcinek na ziemi i w żwirze o czym było na początku. Po magicznym pobycie w Pokka (gdzie pani nie miała jedzenia nawet kiedy przyszła dostawa mrożonek) ruszyliśmy dalej i po jakimś czasie zrobiliśmy przerwę na jedzenie i sprawdzenie mojego roweru, bo piszczał już tak, że mogliśmy spokojnie nie obawiać się żadnych dzikich zwierząt aż do Nordkapp. Po przerwie zaczęło świecić słońce, rower był w pełni formy a do tego przez następne kilkadziesiąt kilometrów, łącznie z dziś, było praktycznie wyłącznie w dół. Po drodze spotykaliśmy głównie renifery, które można obejrzeć na filmiku - tekst po szwedzku o Australii można w dowolnym tłumaczeniu rozumieć tak, że reniferów jest tyle ile owiec na halach.
Do Inari, gdzie jesteśmy teraz jechaliśmy wzdłuż największego parku narodowego Finlandii - Lemmenjokki. Bardzo piękny, z beskidowym krajobrazem, wzdłuż rzek i jezior.
Z tego co zobaczyliśmy - ze szlakami do wędrówek i oczywiście pływania kajakiem. Swoją drogą mimo podjazdów miła odmiana, bardzo długo było płasko i wreszcie jakaś perspektywa! A propos - przed Könges przejeżdżaliśmy przez niezwykle ekskluzywną, największą bazę narciarską Finlandii, bajkowe zupełnie miejsce - Levi. Mnóstwo miejsc do spania, restauracje, spa etc. Nic dziwnego gdyby nie to, że różnica wysokości 325 m a najdłuższa trasa 2500 m.
A teraz jesteśmy w Inari, w muzeum SIIDA, poświęconemu kulturze Sami. W samym Inari obowiązują cztery oficjalne języki - fiński i trzy dialekty Sami. Muzeum jest bardzo ciekawe ale dla nas w czasie wyprawy zdecydowanie zbyt dużo informacji. Co zapamiętałem to to, że pierwsza książka w języku Sami jest z 1619 roku. Na marginesie - lepiej nie używać określenia lapończycy, bo ma to obraźliwe znaczenie. Może już o tym pisałem?
Niebawem ruszamy dalej i gdzieś pojutrze powinniśmy być nad Morzem Barentsa!
- comments



Marcin Apanasowicz Czekamy Na Was !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!