Profile
Blog
Photos
Videos
Ostatni raz jak do was pisalem bylem na etapie powrotu z trekkingu do Katmandu.
Tak wiec w Katmandu juz pierwszego dnia, przy %u015Bniadaniu podchodzi do nas agent z agencji turystycznej i zaczyna nam opowiadac co Nepal "ma nam jeszcze do zaoferowania". Mowi o bardzo interesujacych rzeczach, takich jak np. skoki z bungee, safari, rafting. Cena za ten pakiet jest takze interesujaca. $220 od osobe, za cztery dni przygody. Nie jest zle. Nie decydujemy sie wykupic pakietu od razu. Postanawiemy przejsc sie po miescie po innych agencjach i zobaczyc jakie ceny oferuja za ten pakiet. Nie robimy tego dzisia. Dzis jest czas relaksu. Spedzamy go na piciu piwa. Kolejnego dnia wstajemy "rano" i odrazu po obiedzie idziemy na miacho przeleciec sie po agencjach turystycznych. Po odwiedzeniu paru z nich w koncu znajdujemy najbardziej interesujaca nas opcje. Safari, rafting, skok bandzi i billet z Katmandu do Kalkuty tylko $200 od osoby. Reszte dnia spedzamy na "relaksie". Wieczorem idziemy do klubu zobaczyc jak luzuja sie azjaci. Po paru drinkach gdy jestesmy juz lekko trafieni kelnerzy zaczynaja dopisywac nam drinki do rachunku. Pod koniec imprezy oznajmiam Gutkowie, ze wychodzimy nie placac rachunku. Klasyczne Angielskie Wyjscie. Pod klubem juz za drzwiami wyskakuje dwuch z obslugi i pyta mnie co robie. Ide spac - oznajmiam. Oni zdziwieni pytaja - jak to idziesz spac, a rachunek. Odpowiadam, ze pieniadze mam w hotelu. "Odprowadza" nas okolo dziesieciu "chlopa"(azjaci) pod sama brame hotelu. Mowie do portiere zeby ich nie wpuszczal, ze ich nie znam i ze przyczepili sie do nas na ulicu. Idziemy z Gutkiem do pokoju, zamykamy drzwi I idziemy spac. Po okolo 20 minut drzwi do naszego pokoju malo nie zostaja wywazone. Policja. Wala w drzwi i probuja sie dostac do srodka na wszystkie sposoby. Podnosze glowie i pijanym glosem pytam Gutka czy dobrze zamknol drzwi. Odpowiada mi belkotliwym glosem, ze TAK, wiec zasypiam spokojny. Jeszcze przed snem odlaczam telefom zeby z portierni do nas nie dzwonili
Nastepnego dnia budzimy sie o 5:30. Jeszcze pijani i juz spóznieni na autobus, ktory ma nas zabrac w miejsce skoku bandzi. Cale szczescie, ze juz jestesmy ubrani J. W 5 minut wypadamy z pokoju. Po drodze opieprzam portiere co to za chalasy budzily mnie po nocy. Policja po was przyszla - odpowiada. Mowie mu, ze sie spiesze i ze wyjasnimy wszystko wieczorem. Biegniemy w strone miejsca spotkania i w ostatniej chwili wskakujemy do autobusu. Zd%u0105%u017Cylismy. Cala droge spimy. Po okolo 4 godzinach dojezdzamy na miejsce. Bedziemy skakac z wiszacego mostu 160m glowa w dol! Naprawde wysoko! Przechodzimy przez okolo 120m most, zawieszony nad kanionem. Po drugiej stronie jeden z organizatorow tlumaczy "skoczkom ochotnikom" detale dotyczace skoku i zachowania sie na moscie. Dzielo nas na trzy grupy wagowe. Gutek skacze jako jeden z pierwszy ja jeden z ostatkich. Po dwóch godzinach oczekiwania wchodze na most i ustawiam sie w kolejce do skoku. Serce zaczyna walic coraz szybciej, cisnienie i adrenalina zaczyna sie podnosic. Kazdy niby usmiecha sie do siebie cos tam nawet rozmawiamy ale prawda jest taka, ze kazdy ma pelno w gaciach i chce zawrucic. Ja na moje nieszczescie zalozylem podkoszulka z napisem "NO FEAR" wiec nie mam odwrotu. Zostaje wywolywany. Strach zaczyna rosnoc, serce wali juz jak oszalale a ja jeszcze nie stoje na plotwormie z ktorej bede skakal. Zakladaja mi liny i specjalistyczne pasy. Patrze w dol i zaczynam zastanawiac sie co ja robie. Wiem jedno, jak podejde do krawedzi platformy to nie moge zaczoc sie zastanawiac tylko skakac, no i przede wszystkim nie patrzec w dol. Pierwsze co robie gdy staje na platformie to patrze w dol J. Ponad 160m do pod%u0142o%u017Ca. Wysokosc 66 pietra (6 klasycznych jedenastopietrowcow na polskich blokowiskach postawinych jeden na drugim). Wydaje mi sie, ze stoje na 660 pietrze. Systemy obronne zaczynaja pracowac na pelnych obrotach. Przeciez ja nie moge skoczyc. To jest w brew instynktowi samozachowawczemu. Bije sie w umysle sam ze soba. Przestaje patrzec w dol. Patrze przed siebie, oddycha bardzo gleboko. Zostaje wypchany przez osobe z obslugi na sama krawedz platformy. Facet krzyczy-jestes gotow skacz. Osoba ktora wszystko to nagrywa na kamere pyta sie mnie czy chce cos powiedziec. Spogladam na niego i mowie "zyje sie tylko raz" uginam nogi i wyskakuje%u2026%u2026 Przez pierwsze dwie sekundy jestem cicho. Gdy moje cialo uklada sie w pionie z glowa skierowana w dol zaczyna krzyczec. Moze nie ja dre morde. Odczuwam niesamowity starch i tylko starch. Nie mysle o niczym tylko starch. Po okolo 80m lotu a raczej spadania zaczyna byc lepiej dociera do mnie, ze to tylko zabawa. Po kilku nastepnych sekundach zblizania sie do rzeki, znajdujacej sie na dnie kanionu lina zaczyna sie naprezac a ja zwalniam. Przy maksmalny naprezeniu linu nastepuje zatrzymanie i doslownie w tej zamej chwili zostaje "wystrzeleny jak z armaty" jakies 100m w gore. Teraz z kolei most z, ktorego skoczylem zbliza sie jak oszalaly. Caly czas krzycz%u0119 w nieboglosy. Nie jest to juz wrzask strachu tylko podniecenia i adrenaliny tak jak by Polska wygrywala z Anglia w pilke nozna dwadziescia do zera w finalach mistrzost Swiata i to tylko do przerwy (SF). Jest niesamowicie. Nirvana. Osiagam jakis pulap wystrzelenia i znowu lece w dol. Tak jeszcze pare razy az wszystko ustaje. Wisze swobodnie. Powoli zaczynaja mnie opuszczac. Na dole czekaja na mnie chlopaki z obslugi. Pomagaja mi ulozyc sie na stole i zaczynaja sciagac uprzerze. Krzycze do nich caly czas "ALE CZAD, ALE CZAD". Czuje sie jak na niezlym haju. Pytaja mnie czy to moj pierwszy skok. Opowiedam, ze tak. Wida%u0107, mowia do mnie caly czas usmiechajac sie pod nosem. Stan eufori nie ustaje, czuje jak "kolejne bonby serotonimy eksploduja w mojej glowie". Odlot pelno gebom. Nie moge pozbierac mysli, w sumie nawet nie chce. Po zdjeciu wszystkich uprzerzy pytaja sie mnie czy jestem w stanie chodzic. Troche dziwi mnie to pytanie. Przeciez nie urwalo mi nog. Odpowiadam, ze moge i tak mi sie tylko wydawalo. Nie jestem w stanie ustac, nogi mam jak z waty, problem z utrzymaniem rownowagi, blednik mi tez szfankuje i w ogole jestem jakis caly "rozklejony". Faza. Blogostan utrzymuje sie caly czas i nie zwalnia tepa. Chlopaki z obslugi obserwuja mnie caly czas sie smieja pod nosem. Jeden z nich mowi - miale dokladnie to samo po pierwszym skoku. Nic nie odpowiadam. Po dziesieciu minutach w miare dochodze do siebie. Czyli jestem w stanie chodzic.Po drodze w gore spotykam jednego Slowenca, spogladam na niego i widze jak oczy mu sie "iskrza", smieje sie od ucha do ucha. Ja pewnie wygladam tak samo. To tez byl jego pierwszy skok i tak samo jak ja zaczol z grubej rury. 160m. Usmiech nie schodzi mi z twarzy przez nastepna godzine. Emocje tez nie ustepuja przez bardzo dlugo.Jedno wim, zaden alkohol, zadne narkotyki tylko skakac z bandzi. Wysokich bandzi! Gutek skacze jeszcze raz, tym razem Swing, czyli wielka hustawka, po swobodnym wstawaniu. Po obiedzie kierowca oznajmia, ze za piec minut odjazd. Powrot do Katmandu. Cala droge powrotmon zastanawiamy sie z Gutkiem jak bedzie wygladal komitet powitalny. Sprawa nie zaplaconego rachunku z klubu nie zostala zakonczona. Ogolnie za bardzo sie nie przejmujemy. Co najwyzej zaplacimy. Ta juz! J Okolo 22:00 wchodzimy do hotelu. Portier odrazu chwyta za telefo. Dzwoni do chlopakow z klubu. Mowi zebysmy usiedli i zaczekali. Wlasciciel klubu juz tu jedzie i chce z nami wyjasnic pewne sprawy. Ustalamy z Gutkiem wersje wydarzen i czekamy na szefa. Spodziewamy sie ekipy miesniakow, z drugiej strony miesniaki nigdy nie dzwonia po Policje. Nagle wpada dwuch taki - co ukradli ksiezy. Spogladam na nich i pytam sie Gutka ktorego wciaga nosem. Przy stu-kilowym Gutku obaj wygladaja jek jego obiad. Jak typowi azjaci sa niscy i chudzi. Cud ze jeszcze stoja. W ogóle chcemy ich olac, ale po pertraktacjach placimy duzo mniej niz bylo na rachonku. Proble z glowy. Ogolnie mowiac dzien pelen wrazen. Lecimy do pokoju i zaczynamy sie pakowac. Jutro z samego rana jedziemy na rafting, a z tamtad od razy do miasta Chitwan gdzie zrobimy safari.
Budzimy sie o 5:20 okolo 6:30 zostajemy odebrani przez osobe przyslana z agencji turystycznej i doprowadzeni do dworca autobusowego. Na dworcu bajzel. Wsadzaja nas nie do tego autobusu co trzeba. Przesiadamy sie dwa razy. Nasze glowne bagarze jada innym autobusem niz my. One jada do Chitwan a my na rafting. Maja na nas czekac juz w hotelu. Spogladam na moj plecak jak bym go ogladal ostatni raz. Nasze bagaze w jednym autobusie, my w drugim a nasz przewodnik w trzecim. Azja pelna geba, nikt nic nie wie. Jedziemy. Po pieciu godzinach docieramy w miejsce startu splywu. Otrzymujemy ekwipunek, tlumacza nam zasady, komendy i jak mamy na nie reagowac. W ekipie my, para australijczykow i para hindusow - pewnie beda leniwi. Wchodzimy do pontonu i zaczynamy plynac. Po jakiejs chwili rzeka nabiera tepa, zaczynaja twozyci sie "muldy" i fale. Pontonem zaczyna miotac na prawo i lewo, w gore i w dol Australijka zaczyna panikowac. Krzyczy, ze nie da rady i chce wyjsc na brzeg. Zaczynamy ja uspakajac. Troche sie wycisz. Po pol godzinie jest juz tak podekscytowane, ze krzyczy - jeszcze! Caly rafting twa okolo trzech godzi. Pod kniec czujemy z Gutkiem niedosyt. Mowie do niego, ze w Pokarze wykupujemy kojeny rafting ale juz na porzadnej rzece conajmniej 3-4 pozim trudnosci. Ten byl drugi wiec czasami bylo za leniwo. Po osuszeniu sie jeden z obslugi raftingu zatrzymuje nam autobus do Chitwam. Kupuje nam bilety. Wszystko gra tylko w autobusie nie ma miejsca. Ludzie sa wszedzie, na siedzeniach, podlodze, scianach i suficie, nawet kierowca dzieli miejsce z jednym z pasazerow. Azjatycki folklore pelna geba. Jak otwiera drzwi autobusu to mam wrarzenie, ze otwiera puszke sardynek, a raczej puszke Hindusow. Kierowca mowi mi, ze w autobusie nie ma miejsca i mam wskakiwac na dach. Zanim sie obejrzalem Gutek juz krzyczy do mnie z dachu autobusu - jest dobrze, wskakuj. Na dachu "ukladamy" sie wygodnie wyjmojemy aparaty, robimy zdjecia, krecimy filmy, cieszymy sie jak dzieci. Przygoda. Smiejemy sie, ze prosto z raftingu uprawiamy roofing autobusowy. Troche nami telepie. Klade sie twarza skierowana do zachodu. Cieple promienie Slonca padaja mi na twarz. Wiatra szaleje na mojej czuprynie, do tego jeszcze piekne widoki nizszych parti Himalajow. W pewnym momencie Gutek wyciaga sprzet grajacy, wlacza stare hipisoskie kawalki i juz nic nam do szczescia nie brakuje.
Po dwuch, autobus sie zatrzymuje, pomocnik kierowcy mowi mi, ze dojechalismu na miejsce. Zupelnie inny Nepal niz znam. Jest duszno, goraco no i przede wszystki plasko, nawet na horyzoncie nie widac gor. Po zejsciu z dach obskakuja nas miejscowi i pytaja do jakiego hotelu jedziemy. Zaczynam sie czuc jak w Indiach. Sa namolni. Przewodnika, ktory mial na nas czekac ani sladu. Zaczynamy rozmawiac z jedny z Nepalczykow. Pomaga nam dodzwonic sie do naszego hotelu i organizuje transport. Dojezdzamy do Chitwam. Wlascicel hotelu wita nas i doprowadza do naszego pokoju. Nasze plecaki juz na nas czekaja, przyjechaly pare godzin wczesniej. Cale szczescie, ze w ogole przyjechaly. Wieczorem mamy spotkanie z przewodnikiem, ktory przedstawia nam dosc napiety plan safari. W Chitwan bardzo nam sie podoba. Jest cicho i spokojnie. Z lasu i sawanny znajdujacych sie blisko hotelu wydobywaja sie glosy przeroznych zwierzat, wiekszosc ich jeszcze nigdy nie slyszelismy. Idziemy dosc wczesnie spac. Jestesmy zmeczeni podroza i raftingiem.
Kolejnego dnia budzimy sie o 6:30, szybkie sniadanie i o 7:30 idziemy nad rzeke. Tam wsiadamy do "kajaka" dlugiego na 7m i plyniemy na poszykiwanie krokodyli. Po okolo godzinie bezskutecznego poszukiwania wysiadamy na brzeg. Teraz poszukujemy tygrsow, bawolow, nosorozcow itp. Po godzinie chodzenia brzegiem dzungli nic nam sie nie udaje zobaszyc poza odbiciami stop nosorozca na blocie i jego kupy. Powoli zaczynam myslec, ze to wszystko to jakis pic dla turystow z tym calym safari i tymi wszystkimi zwierzetami. Te gowna to pewnie przywiezli z pobliskiego zoo i porozrzucali po lesie. Okolo dwunastej w poludnie dochodzimy do zagrody ze sloniami gdzie spedzamy 30 minut. Slonie caly czas podchodza do ogrodzenia myslac, ze damy im cos do jedzenia. Sa przyjazne. Nie ma co ukrywac, ze jestesmy troche zawiedzeni. Przyjechalismy ogladac dzikie zwiezeta zyjace w natyralnych warunkach a jedyne co wydzielismy to slonie w zagrodach i kupe nosorozca. Jedziemy pick-upem spowrotem nad rzeke. Tam mamy czekac na nas niespodzianke. Pewnie kupa jakiegos innego zwierzecia, mam nadzieje, ze tym razem biedzie to kupa tygrysa. Nagle zaczynaja zblizac sie do rzeki slonie z treserami na grzbiecie. Wchodza do niej i treserzy zaczynaja nas wolac. Przewodnik mowi zebysmy zrozebrali sie do majtek i weszli do wody. W wodzie trener mowi - wskakuje na slonia. My zdziwieni. Dlugo sie nie zastanawiamy i wskakujemy na slonia. Treser zaczyna wydawac kamendy. Cala zabawa polega na utrzymaniu sie na sloniu. Slon robi wszystko zeby nas zrzycic. Udaje mu sie to bez problemu jednak po pietnastu minutach zabawy nabieramy wprawy i coraz lepiej nam idzie. Pomino przytlaczajacej roznicy wagowej zabawa jest bezpieczna i co najwazniejsze daje duzo frajdy. Po kapieli jedziemy do hotelu na obiad. Odpoczywamy do trzeciej. Pare minut puzniej przewodnik doprowadza nas przed hotel i wprowadza na platforme. Po chwili przychodza slonie ze specjalnyni koszami na grzbiecie i treserem siedzacym na ich glowach. Jeden z nich podchodzi do platformy na ktorej wchodzimy i krzyczy - wsiadajcie jedziemy do dzungli! Slon jest jedynym i najbezpieczniejszym srodkiem transportu w dzungli z dzikimi zwierzetami. Po 20 minutach "jazdy", w szyku osmium sloni wchodzimy w naprawde gesty las. Co jakis czas slychac jak slon, na ktorym sie znajdujemy lamie galezie drzew i krzaki. Jest naprawde gesto. Zaczyna mi sie podobac. Czaly czas slychac odlosy zwierzat, ktorych nie znam. Od czasu do czasu widac jak malpy skacza z drzewa na drzewo. Nagle jeden z treserow krzyczy - TAM! Pokazyje reka na krzaki, podchodzim i widzimy dwa guzce, w ogole nas sie nie boja a raczej sloni. Pewnie nigdy nie zostaly przez nie zaatakowane. Ogladamy je robimy zdjecia a tu kolejny treser z innego slonia cos do nas wola. Podchodzimy do niego I widzimy dwa nosorozce. Matke z dzieckiem. Sa to naprawde potezne zwierzeta choc ze szczytu slonia wydaja sie male. Jeden z nich odwraca sie do nas tylem i zaczyna "toalete". Super! Wszystko nagrywam przyroda pelna geba. Maly caly czas sie trzyma mamy. Mama spokajna nie boi sie sloniow, widac to po jej zachowaniu. Dajemy im spokuj. Odchodzimy. Zaczynamy przeprawiac sie przez rzeke nagle jeden z turystow krzyczy, ze widzi krokodyla na wyspie na rzece. Wszyscy tam podchodzimy, zeczywiscie jest. Jak typowy gad siedzi i nic nie robi. Caly zawod z pierwszej czesci dnia mija. Chodze po dzungli na sloniu ogladam zwierzeta w ich naturalnym srodowisku. Do tej pory widzialem to tylko w telewizji. Teraz jestem tu, ogladam to na zywo, oddycham tym powietrzem, czuje to. National Geographic, Discovery Channel i Animal Planet razem wziete. W drodze powrotnej udaje nam sie zauwazyc kolejne nosorozce, jelenie, malpy no i niezliczone ilosci ptakow. Wracamy zadowoleni i usmiechnieci. Kolacja smakuje wysmienicie. Poznym wieczorem jedziemy na zorganizowany dla nas wieczor kulturalny. Ogladamy wystepy lokalnych grup artystycznych. Czesc z nich jest naprawde ciekawa. Po wszystkim idziemy na piwo i przejsci sie po wiosce. Wiekszosc domow jest zbudowana z trzciny i banbusow. Banbusowe sciany pokryte s%u0105 b%u0142otem a dachy to typowa strzecha. Za wszystkimi domami rozciagaja sie zagony ryzu a w oddali trawy sawanny. Zachod na sawannie jat naprawde spektakularny. Niebo jest niesamowicie przejzyste a Slonce chowajace sie za horyzontem jest tak mocno czerwone, ze sprawia wrazenie jakby zaraz mialo podpalic cal%u0105 sawanne.Nastepnego dnia po sniadaniu pakojemy sie i okolo 10:00 zostajemy odwiezieni na dworzec autobusowy. Tam przewodnik organizuje wszystko, bilety, autobus i miejsca. Jedziemy do Pokary . Dojezdzamy na pó%u017Ane popo%u0142udnie. Pokara jest dokladnie tak jak j%u0105 opisywali. Miejscem gdzie wszystkie niedobitki kultury hipisowskiej przyjezdzaja na wypoczynak. W restauracjach i barach lec%u0105 Doorsi, Roling St%u0105si, Pink flid itp. Duzo spotkac ludzi w dredach, luzno ubranych i usmiechnietych. W miescie atmosfera troche leniwa zupelnie inaczej niz w Katmandy. Czuc luz w powitrzu. Odpowiednie miejsce dla mnie. Po znalezieniu hotelu odrazu lecimy po agencjach organizujacych raftingi. W miedzy czasie idziemy co%u015B zjesc. W restsuracji poznajemy dwóch Polakow. Michal i Szymon, s%u0105 po trekingu i wlasnie wykupili trzydniowy rafting. Postanawiamy wykupic ten sam pakiet co oni. Ta decyzja co sie pó%u017Aniej okazalo %u201Enie byla najlepsza". Tak sie dobrze dobralismy, %u017Ce w czwórke bylismy %u201Ezaka%u0142ami obozu". Bawilismy sie najlepiej, zarówna podczas raftingu jak i po. Mo%u017Cna powiedzie%u0107, %u017Ce zaliczalismy sie do tych osób, które zawsze najd%u0142u%u017Cej zostaj%u0105 przy wieczornym ognisku. Relacje z raftingu postarem sie podeslac jak najszybciej. Bylo naprawde swietnie. Prawdziwa przygoda pelna emocji i dobrej zabawy w pieknej scenerii Himalajow.
- comments