Profile
Blog
Photos
Videos
Jest tyle do powiedzenia, ze nie wiem od czego zaczac. Przede wszystkim
jestem juz w Katmandu i najciezszy trekking mojego zycia jest juz
zakonczony. Szczesliwie!
Ostatnio jak do was pisalem bylem na etapie Namcze Bazar (3400m). Po
aklimatyzacji w Namcze udaje sie do Tengboche (3800m). Tam zwiedzam
klasztor buddyjski. Fascynujace doswiadczenie, dokladnie to, po co
przyjechalem. Duze starcie kultur. Dla turystow klasztor jest otwarty
tylko 2 godziny dziennie. Sposob w jaki prowadzo medytacje jest
niesamowity. Instrumenty jakie uzywaje podczas mantry, przede wsystkim
wysoko basowe bebny i tuby, pozwalaja szybko wprowadzic w stan
medttacji. Podejrzewam, ze polego to na stale powtazanym rytnie. Gdyby
tego bylo malo po wsztstki gdy opuszcza sie klasztor, na wyjsciu czakaja
na ciebie niesamowite widoki majestatycznych Himalajow. Z Tengbocze jest
pierwszy widok na Mt. Everest. Kolejnym niesamowitym przezyciem z
Tengboocze jest noc. Na bezchmurnym niebie widnieje niesamowity obraz
gwiazd. Drog Mleczna jest naprawde rzeka mleka plynaca nad glowa, a
gwiazdy sa tak "blisko", ze sprawiaja wrazenie jakby mozna bylo je
sciagac rekoma ze sklepienia. Nesamwite!. Z Tengboche po zimnej nocy,
rano w pokoju bylo okolo 10 stopni, wyruszam do Dingboche(4200m). Tu
spedzam dwie noce w celu kolejnej aklimatyzacji. Aklimatyzacja polega na
niczym innym jak na wchodzeniu jak najwyzej sie da i zejsie do bazy. Po
sniadani Peter, jeden z Anglikow, z ktorym caly czas zdobywa ze mna
Himalaje sugeruje mi abym wszedl na pobliski szczyt Gompa (5164m). Nie
zastanawiam sie nad tym dlugo i po sniadamiu wyruszam. Na poczatku idzi
mi dobrze. Problemy zaczynaj po przekroczeniu 5000m. Pomimo, ze ide
naprawde wolno oddycham jak przy sprincie. Niskie cisnienie i brak
wystarczajacej ilosci tlenu daja sie we znaki. Odpoczywam co 30m. Serce
wali mi jakby mialo zaraz wyskoczyc z klatki piersiowej. Zaczyna myslec
nad powrotem. Przy kolejnym odpoczynku ogladem szczyt i mowie do siebie,
ze dam rade. Wstaje i ide dalej. Zostaje mi tylko sto metrow w gore.
Pokonuje je w jakies 20 minut. Po drodze mijam trzech amerykanow. Dwoch
z niz pomaga trzeciemu zejsc, dostal ataku choroby wysokosciowej nie
jest w stanie sam ustac. Tak na prawde to chyba nie wie co sie z nim
dzieje. Ma obled w oczach. Wymituje dalej niz widzi. Ja robie swoje,
dochodze naszczyt. MOJ PIERWSZY PIECIOTYSIECZNIK ZDOBYTY. Uczucie jest
niesamowite. Przede wszystkim radosc, zadowolenie i satysfakcja. Cale
zmeczenie i prolem z oddychaniem mija natychmiast. Podziwiam widoki.
Jestem na ponad 5100m a i tak wiekszosc szczytow ogladam z uniesiona
glowa. Na szycie spedzam ok 20 minut, za dwa dni przyjdzie mi spac na
tej wysokosci. Po zejsciu na dol odrazu ide spac. Nastepnego dnia
wyruszam do Lobuche (4940m). Po drodze mijam Dughle (4620m). Tam
spotykam zaprzyjaznionych anglikow. Mowia, ze dzisiaj chelikopter zabral
ze szlaku cztery osoby z atakiem choroby wysokosciowej, dwie ze
zlamanymi konczynami i jedna, ktora starcila przytomnosc. Zaczyna do
mnie docierac, ze to juz nie sa zarty. Coraz trudniejsze warunki
wspinaczki, brak wystarczajacej ilosci tlenu i niskie cisniemie
powoduje, ze czlowiek traci koncentracje. Odrazu przypominaja mi sie
plakaty, ktore mozna zobaczyc prawie w kazdej lodgy, hotelu czy domu
goscinnym. Sa na nich oczywiscie gory i napis "UWAZAJ - HIMALAJE NIE
ZNAJA LITOSCI". Po 2 godzinach dochodze do Lobuche. W hotelu spotykam
pare Polakow, ktorzy tez ida na Kala Patar. Noc jest juz naprawde zimna.
Hotel nie jest ocieplany. Para z ust kazdego poranka staje sie
codziennoscia. Spie w ubraniu. Po Sniadamiu, nie spieszac sie wyruszam
do Gorka Shep (5140m). Dochodze tu w 3 godziny. Z tad na nastepny dzien
bede wchodzil na Kala Patar. Najpopularniejszy punkt widokowy na
osmio-tysieczniki. Po obiedzie razem z Gutkiem idziemy zobaczyc "Everest
Base Camp" (5360m). Baza wypadowa wszystkich eksedycji na Everest,
jakies trzy godziny od Gorka Shep. Oboz umiejscowiony jest na lodowcu.
Po drodze zaczyna "rozsadzac" mi glowe. Szybko jem ibuprom, bol
przechodzi. Ostatnie 40 mint drogi idziemy po lodowcu. Gutek zaczyna sie
zle czuc ale mowi, ze dojdzie. Atmosfera w obozie jest niesamowieta.
Tajska ekipa, ktora bedzie sie wspinac na Everest jest bardzo przyjazna.
Rozmawiam z nimi na temat ich espedycji, czestuja mnie cieplymi
napojami, pozkazuja zdjecia i oboz. Robie zdjecia i decyduje sie na
powrot. Jest juz dosc puzno. Kiedy ja zaczynam wracac Gutek dopiero
dochodzi do obozu. Jest blady i ledwo chodzi. Mowi mi zebym szedl i ze
dogoni mnie za 5 minut. Ide. Po 15 minutach zaczynam mniec powazny
problemy. Nie jestem w stanie zejsc z lodowca. W ktora strone nie pojde
droge odcina mi szczelina. Krece sie w kolko. Slonce coraz bardzie chowa
sie za gory. Zostaje mi jakies dwie godziny dnia a droga powrotna zajmie
mi jakies trzy godziny. Nie jest dobrze. Bol glowy zaczyna powracac. Po
kolejnych 20 minutach dalej nie jestem w stanie zajsc z lodowca. Nie ma
co ukrywac - zgubilem sie. Mowie do siebie w myslach "Maciek nie
panikuj". Czas ucieka, lekko podtopiony lodowiec jest sliski. Ciezko sie
chodzi. Boje sie wpasc do wody, ktora ma pewnie jakies trzy stopnie
powyzej zera. Po kolejnych pieciu minutach bladzenia decyduje sie
przeskoczyc jedna z mniejszy szczeli, boje sie ale nie mam wyjscia.
Rozpedzam sie i skacze. Przewracam sie na lodze. Wstaje i wchdze na
pogliskie wzniesieni, zauwazam grupe ludzie, ktorzy wlasnie schodzo z
lodowca jakies dwa kilometry ode mnie. Kieruje sie w ich strone. Z
duzymi problemammi dochodze do krawedzi lodowca. Schodze! Jestem juz na
zboczu gory. Troche sie uspakajam. Bol glowy wzrasta. Po chwili dociera
do mnie - gdzie jest Gutek. Odwracam sie w strone lodowca i uswiadamiam
sobie fakt, ze Gutek tez sie zgubil. Wiem jedno - ostatnia rzecza jaka
chce zrobic to wrocic na lodowiec. Postanawiam zaczekac 10 minut. Jesli
do tego czasu Gutek sie nie pojawi musze zaczoc go szukac. Po 5 minutach
pojawia sie na horyzacie. Jest jakis kilometr ode mnie. Pokazuje mu
ktoredy zajsc z lodowca. Powoli zaczyna wracac do hotelu caly czas
ogladajac sie jak Gutek radzi sobie na lodowcu. Po 15 minutach schodzi z
niego. W tym momencie zaczynam prawie biedz w strone naszego obozu.
Musze zdazyc przed zachodem, czasu jest naprawde malo. Bol glowy stale
rosnie. Coraz trudniej mi sie idzie. Po trzech godzinach od Everest BC
dochodze do do Gorka Shep. Jakies 500m przed hotelem gdy juz wiem, ze
dotarlem bezpiecznie adrenalina opadla i zaczyna sie koszmar. Dostaje
araku choroby wysokosciowej. Zaczyna "rozsadzac" mi glowe. Czuje jak
oczy wychodza mi na wierzch. Nie jestem w stanie stawiac krokow. Szuram
nogami po podlozu powoli posuwajac sie do przodu. Glowe mam opadnieta.
Trzymam ja obiema rekoma, zeby mi nie eksplodowala. Dotaczam sie do
hotelu. Ide do pokoju Polakow, ktorych poznalem dzien wczesniej. Prosze
ich o Daimox i tabletki przciwbolowe. Po godzinie zaczynam sie czuc
dobrze. Nastawiam budzil na 5 ramo. Jutro wchodzimy na Kala Patar i
trzeba byc tam przd wschodem. Ide spac.
Kolejnego dnia chwile po piatej wychodze z hotelu i zaczyna wspinac sie
na szczyt. Widok nocnego nieba jest niesamowity. Jeszcze lepszy niz w
Tengboche. Gwiazdy swieca jak zarowki. Jest jasno. Staruje z 5140 i
wspinam sie na 5550m. W polowie drogi zauwazam jak jedna ze wchodzacych
osob zaczyna krzyczec, lapie sie za glowe i poda na kolana. Po minucie
zaczyna wymiotowac. Pomimo tego, ze jest na czworaka nie jest w stanie
utrzymac rowmowagi. Pada na bok caly czas wymiotujac. Podbiego do niej
druga osoba i zaczyna jej pomagac. Ja ide dalej, po chwili odwracam sie
i widze jak sprowadzaja ja na dol. Szkoda, tyle wchodzila i na samym
koncu nie dala rady.
Okolo 6:30 dochodze na szczyt. MOJ DRUGI PIECIOTYSIECZNIK ZDOBYTY. Kala
Patar (5550m). Wspiman sie na najwyzszy punkt szczytu, siadam i zaczyna
podziwiac wschod slonca. Slonce wznosi sie dokladnie pomiedzy Everestem
i Nuptse. Niesamowity widok. Chyba najpiekniejszy wschod jaki widzialem.
15 dni, 142 kilometry przez Himalaje, szedlem dla wlasnie tej chwili.
Jestem szczesliwy. Ludzie zaczynaja sobie gratulowac. Spotykam Petera i
pytam gdzie jest Clif. Nie dal rady, zostal na dole. Na szczycie zostaje
jakas godzine. Po sniadamiu wyruszamy z Gutkiem w strone kolejnego
punktu widokiwego Gokio Ri. Bedziemy isc tan trzy dni. W Himalajach jest
wszedzie daleko.
Po drodze spimy w Dzongli(4830m) na luzku 10 osobowym otoczeni
nepalskimi tragarzami. W nocy smierdzialo. Rano tradycyjnie pierwsze co
ogladam to para lecaca z moich ust. Zbieramy sie szybko i w droge.
Dzisiaj ciezki dzien. Musimy przejsc przez przelecz Cho la Pass na
wysokosci ponad 5300m. Droga nie jest latwa. W pewnym momencie
przyczepiamy kijki do plecakow i normalnie zaczynamy sie wspinac po
ogromnych glazach. W dwie godziny docieramy na przelecz. Przekraczamy
ja. Widoki sa niesamowite, chwile odpoczywamy. Zejscie z przeleczy jest
jeszcze trudniejsze niz wejscie. Musimy schodzic po oblodzonych
kamieniach. Po okolo 8 godzinach od Dzonglo docieramy do Gokio. Jutro
atak na szczyt. Nastepnego dnia ok 8 rano po 2 godzinach wchodzenia
docieramy na szczyt. MOJ TRZECI PIECITYSIECZNIK ZDOBYTY, Gokio Ri
(5370m). Widok jeszcze lepszy niz z Kala Patar. Krzycze do Gutka
"jestesmy na dachu Swiata!!". Cieszymy sie jak dzieci. O 9 "przychodza"
chmury i przslaniaja widok. Schodzimy na dol. Po sniadaniu wyruszamy w
drage powrotna do Lukli. Dochodzimy tam w dwa dni, na trzeci dzien o 8
rano wylatujemy do Katmadu. W samolocie gdy unieslismy sie ponda gory
wychylilem glowe przez prawe ramie i ostatni raz spojzalem na najwiekszy
masyw Swiata i pomimo tego ze nie zdobylem jego najwyzszego szczytu
czulem ogromna satysfakcje z tego czego tam dokonalem. Przez 19 dni
trekingu przeszlismy ponad 230 kilometrow. Zdobylem trzy
pieciotysieczniki. Ogladalem najwyzsze gory Swiata, "stalem na jego
szczycie", borykalismy sie z wlasnymi slabosciami, nieprzychylnoscia
pogoby no i przede wszystkim z potega Himalajow. Wedlug przewodnika
poprzez ciagle wspinanie sie na przelecze i schodzenie do dolin, przez
caly treking "weszlismy na ponad 12 kilonetrow w gore". Gdyby taka
istniala to z jej szczytu ogladalibysmy Everest z gory.
Na ta chwile jestem w Karmandu. Jutro jedziemy na granice z Tybetem
gdzie bedziemy leciec 160m w dol. Drugi na Swiecie co do wielkosci skok
bandzi. Dzien puzniej robimy rafting i jedziemy na dwa dni do parku na
safari. Nastepnie do Pokary i tam moze jakis 5 dniowy treking. Okolo 1
listopada wracamy do Katmandu z kad dwa dni bedziemy jechac do Kalkuty.
Tam zabawimy dwa dni. Na trzeci mamy wylot do Bangkoku. Z Tajlandii
zaczniemy zwiedzac caly Daleki Wschod ale to - to juz inna opowiesc.
Gorace pozdrowiena z serca Himalajow, krainy Yeti i wiecznego sniegu.
Trzynajcie sie cieplo no i niech moc bedzie z wami. Mnie ona nie
opuszcza :)
- comments