Profile
Blog
Photos
Videos
Dzien 81 05/01/2014
Wczesna pobudka i po 7 na wycieczkę. Trochę szalona, ale fajna przewodniczka.
Pierwszy przystanek - Cerro de los Siete Colores (Gora o siedmiu kolorach). Wow, niezłe widoki. Różne minerały (miedź, magnez, siarka, uran, zelazo etc.), które utleniając się nadały skalom (precordillera) kolory w formie kolorowych poziomych pasków. Wygląda to tak, jakby ktoś specjalnie pomalował (szczególnie w tym silnym słońcu). Miejsce to zostało uznane za dziedzictwo narodowe.
Nastepnie, pojechaliśmy do wioski Purmamarca, tam biały kościółek Iglesia Santa Rosa de Lima, prawdopodobnie z 1648 r. (szkoda, że zamknięty) i mercado (targ/rynek) na głównym placu. Ja poszłam wspiąć się na niewysoki mirador (punkt widokowy) skąd rozciąga się powinny widok na okolice i Cerro de Siete Colores.
Potem wioska Tilcará a tam Pucará (czyli forteca) de Tilcará. To preinkaska fortyfikacja, właściwie osobna wioska na wzgórzu. Niestety zniszczona i (niestety) mocno zrekonstruowana. Bardzo przyjemnie idzie się pod górę, wspinając po skałach, zwiedzając resztki ruin domów (prawdopodobnie były już tu zabudowania w I w.n.e., na 18 ha znajdowały się mury, budowle, domy, warsztaty, place etc.), cmentarz (prawdopodobnie było tu ok 100 grobów przykrytych kamieniami), "kościół", a właściwie inkaskie centrum odprawiania ceremonii (przed budynkiem odnaleziono różne formy stołów-ołtarzy). Niestety najbardziej razi zbudowany w 1935 r. trójkąty pomnik, zbudowany na część pierwszych archeologów, którzy badali to miejsce. Zbudowany na placu (gdzie na pewno oryginalnie nie było takiego budynku!) i prawdopodobnie przy użyciu kamieni że znajdujących się tam oryginalnie warsztatów i zabudowań. No i po co? Samo miejsce super, ale to chyba głównie zasługa dużej ilości wielkich kaktusów (cardón) i niesamowitych widoków na okoliczne góry. Argentyna na jaka czekałam! :)
Potem wioska Humahuaca (ok 12 tys mieszkancow) położona na wysokości 2940 m.n.p.m. i u stop łańcucha gór o tej samej nazwie (Quebrada de Humahuaca) i nad rzeka Rio Grande (de la Pena de Amor).
Legenda głosi, że dziewczyna z wyższych sfer zakochała się w chłopaku z wioski. Niezaakceptowany przez rodzinę i wioskę mezalians musiał skończyć się źle. Młodzi uciekli, ale niestety zostały złapani, a kara, która ponieśli, musiała być surowa, by być przestroga dla innych: jemu obcięli głowę, wbili na pal i umieścili na głównym placu miasta; jej obcięli ręce i posadzili przy głowie kochanka, by się wykrwawila. W ostatnich chwilach życia dziewczyny, z oczu głowy chłopaka zaczęły płynąć łzy żalu i rozpaczy. I tak powstała rzeka Río Grande (dla wtajemniczonych: Río Grande de la Pena de Amor - Wielka rzeka żalu z miłości). Ostro! A sama nazwa miejsca: huma to głowa, a huaca to rytualne miejsce pochówku, choć nie wiadomo czy tu nie chodzi o skarb - głowa skarbu (la cabeza de tesoro). Poza tym wioska urocza, z głównym placykiem z wysoka biała, wieża z zegarem i (oczywiście znów zamkniętym) kościołem o długiej dźwięcznie brzmiącej nazwie: Iglesia Catedral de Nuestra Señora de la Candelaria y de San Antonio z XVII w.
Na obiad lokalne danie czyli gulasz z lamy (la caserola de llama, to ja) i kotlet panierowany z lamy (milanesa de llama, to Sarah). Ok, trochę jak wołowina (z alpaki bylo lepsze), ale wiadomo, że ja wybredna, bo żyły etc. więc się trochę nameczylam. Juz wiecej chyba nie bede, to troche potrawa do sprobowania raz. A argentyńskie piwo to Quilmes.
Do autokaru wszedł chlopiec z wioski i opowiadał nam o lokalnych świętach (fiestach): mojado poco pero loco (przebrania), a głównie o karnawale, kiedy to w szalone noce, podczas obrzędów dla Pachamamy (w różnych strojach i maskach, główne zwierzęcych), rządzi diabeł (el diablo suelto), panuje wolność, nie ma reguł, ani nakazów i każdy robi co chce, i z kim chce... Efekt? 9 miesięcy później rodzą się "dzieci karnawału" (los niños del carnaval), bardzo często nieuznane przez swych ojców często mające problemy ze swą tożsamością, poszukujące swych korzeni, popelniące samobójstwa...
W wiosce rozwinęlo się ostatnio szkolnictwo. Większość dzieci mieszka o dzień lub dwa drogi na ośle lub na piechotę, często przez góry, dlatego też szkoły są tu z internatem. Trzy szkoły podstawowe i trzy średnie (z obowiązkowymi zajęciami w warsztacie), mają zagwarantować, że dzieci nie będą (jak miało to miejsce wcześniej) wyjeżdżać do szkół do większych miast. Podtrzymywanie tradycji i duma że swojego pochodzenia.
Po drodze stanęliśmy jeszcze na chwile przy Paleta del Pintor (¨paleta malarza¨) - widok na kolorowe skaly (utlenione minerały, rośliny i drobne zwierzęta z czasów, gdy wszędzie był tu ocean). Wioska obok to Maimará (w aymará "piękna gwiazda, która spadła z nieba"), gdzie w czasach inkaskich na wioskę znajdującą się wtedy na zboczu góry spadł meteoryt zabijając ok 80% populacji. 20% szczęśliwców, którzy przeżyli, przenieśli się tam, gdzie teraz znajduje się wioska.
Ostatni przystanek tu San Salvador de Jujuy, założony w 1593 roku. To stolica prowincji o powierzchni ok 57 tys km2, 17 departamentów i ok 78 tys mieszkańców. W miejscowości: katedra z XVII w. z barokowym ołtarzem i patronka La Virgen de la Candelaria, ale zniszczona w trzesieniach ziemi w 1840 i 1920 r.; Casa del Gobierno w stylu francuskim, a w jej ogrodach rzeźby wolności, równości, sprawiedliwości, zrobione przez lokalna rzeźbiarke Lora Mora. Nawiasem mówiąc rzezby te najpierw zostały odrzucone przez lokalne władze (jako półnagie i uwłaczające społeczeństwu), ale gdy artystka zdobyła nagrody w Europie i Stanach, to zmieniono zdanie i zdecydowano się je postawić :)
Wieczorem do la peña, ale zamiast czystego folkloru udało nam się trafić na lokalna muzykę: najpierw grupa z kolesiem na gitarze a potem z gościem na skrzypcach. Obie fajne. Wino, empanadas i tamal, czyli tradycyjny zestaw w la peña :)
- comments