Profile
Blog
Photos
Videos
Dzien 82 i 83 06/01/2014 i 07/01/2014
Wczoraj przyjechalysmy do Cafayate (5 godz). To niewielka wioska, a cały region Valle de Cafayate słynie z win i formacji gorskich.
Znalazlysmy najlepsze (moim zdaniem) empanadas jakie jadlam w zyciu: z serem, oliwkami, kukurydza, wegetariańskie, mięsne z tuńczykiem... 12 rodzajow! I wino podają w glinianych dzbankach:) "La casa de las empanadas". Polecam! :)
A dziś o 9 rano wycieczka po okolicznej Quebrada de Concha (zwanej też Quebrada de Cafayate). Niezłe widoki, najpierw skały o intensywnym, czerwonym kolorze. Jeszcze w tym palącym słońcu (czy myśmy wybrały na wycieczkę najcieplejszy dzień? Jest chyba ze 35 C°). A potem przystanek na La Yesera, gdzie obserwuje się skały, których kolory układają się w równe paski (jakby ktoś je pomalował): żółty, brązowy, zielony, czerwony. To utlenione minerały, morskie drobne, zwierzeta, rośliny, plankton i muszle (znaleziono tu dość sporo fragmentów muszli, stąd nazwa Quebrada de la Concha) z morza, ktore istniało tu miliony lat temu. Jak w przypadku Atacamy, klimat tu pustynny, suche, popękane skały, piasek, palące słońce, więc znów trudno uwierzyć, że była tu kiedyś wszędzie woda. Ale była, a kolorowe skały i obecność w nich resztek morskich organizmów jest tego dowodem.
Tam też poszlismy na ok godzinny spacer do "Los Estratos". Troche sie trzeba bylo wspiac na gore, ale za to widok na cala okolice i kolorowe gory niesamowity. Spedzilismy tam troche czasu podziwiajac cuda natury. A slonce swiecilo jak w najgoretszy dzien w lato (hmm, w sumie tu lato, jakos nie moge sie przyzwyczaic do upalow w styczniu :) choc wcale nie narzekam, dobrze mi). Potem bylismy na kolejnym punkcie widokowym (Mirador de los Tres Cruces), ale troche gorsze widoki.
Za to nastepne miejsce fantastyczne - amfiteatr (el Anfiteatro). Tutaj woda szukajac ujscia przez tysiace lat wydrazyla w sposob naturalny, wsrod bardzo wysokich skal, prawie okragly plac, w ktorym wytworzyla sie akustyka. Odbywaja sie koncerty i recitale. Jak przyjechaliscy, to akurat grala lokalna grupa ¨Los Quebrados¨. Bardzo mi sie spodobali, sprzedawali plyty i niektore z nich byly nagrywane na zywo, bezposrednio w amfiteatrze :)
Potem ¨La Garganta del Diablo¨ (Gardlo diabla). Znow rodzaj naturalnego pomnika wydrazonego przez miliony lat przez wode splywajaca po skalach. Tam, przez zwezenie miedzy skalami i wchodzac po sliskich skalach, dochodzi sie wprost do... gardla diabla :) Hehe, pieknie wyrzezbione, trovhe ukryte w skalach miejsce. Wyzej niestety wspiac sie nie da, bo niebezpiecznie.
Jest tez w la Quebrada skala przypominajaca wielka zabe (¨El sapo¨). A tak swoja droga to jest tu sporo zab i ropuch. Wczoraj np. biegala sobie spokojnie jedna po centrum miasta w nocy. I mozna je tez spotkac w naszym hostelu na patio, co nie podzialalo na mnie zbyt dobrze, bo poczatkowo wzielam je za myszy, a moja niechec do mysz jest chyba wszystkim znana...
Potem Helados Miranda czyli pierwsze lody zrobione... z wina :) Wczoraj sprobowalam El Cabernet, a dzis poszlysmy z Sarah i ja wzielam Torontes (czyli biale wino z okolic). Baaardzo smaczne, wlasciwie to troche jak zmrozone wino :)
Popołudniu zaczęłyśmy rutę po okolicznych bodegach, zaczynając od maleńkiej, rodzinnej Figueroa. Robią ok 80 tyś butelek rocznie, Malbec i biały Torontés (bardzo dobry). Cały proces odbywa się tu ręcznie i pracuje tu głównie rodzina, zresztą najnowsze wino to "Los 5 Figueroa" na część pięciu synów. Wino sympatyczne, oprowadzanie średnie.
Potem winnica El Transito. Trochę większa (ok 350 tyś butelek rocznie), całkowicie zmodernizowana. Malbec i Cabernet Sauvignon "Pedro Moises", na cześć założyciela... chyba, bo szczerze mówiąc żadna nie pamięta dobrze, ale wino było dobre! :)) Zresztą dość wyniosła pani oprowadziła nas po bodedze.
Na koniec bodega Nani, działająca od 1897 roku. Produkują ok 450 tys butelek rocznie. Bardzo miła pani oprowadziła nas po bodedze, opowiadając o całym procesie. A na koniec degustacja. Super wina! Biały Torontés (bardzo dobry), różowy Nani Rosato (Cabernet a nie Malbec i chyba pierwszy raz w życiu smakowało mi różowe wino), potem czerwony Tannat (ciężki, raczej z jedzeniem, ale ja lubię takie wyraziste wina, nie wszyscy podzielali jednak moje zdanie), a, na końcu słodki Torrontés dulce (najsłabszy dla mnie, nie lubię słodkich win, ale kobiety się zachwycały). Nani to jedyna bodega z Valle de Cafayate produkująca wina organiczne. Bardzo dobre, nie mogliśmy potem zrozumieć, czemu nie zakupiłyśmy buteleczki. Jakieś roztargnienie! :)
Na koniec dzisiejszej wyprawy z winem poszłyśmy do muzeum wina, "El museo de la Vid y del Vino"). Dość średniawe, choć niektóre informacje i fakty cenne. Najpierw o ukształtowaniu terenu i warunkach naturalnych. Cafayate ma bowiem najwyżej położone winnice na świecie! Cecha ta wraz z dużymi różnicami temperatur, suchym klimatem i wiatami, spowodowały wytworzenie się specyficznego mikroklimatu, idealnego dla Malbeca i Torrontés.
Słów kilka o tym ostatnim, czyli najważniejszym winie regionu. Szczep sprowadzono na początku XIX w. z Hiszpanii, La Rioja. W połączeniu z panującym tu wspominanym wcześniej klimatem, dało to zaskakujący rezultat w postaci unikalnego, lekkiego wina, będącego wizytówką regionu.
Następna sala muzeum to historia wina, ale jakiś to wszystko pozbawione emocji, nie łatwo jest jak widać zrobić ciekawe muzeum o winie!
Wieczorem słynny bar El Chato, w którym dostać można chyba wina z wszystkich pobliskich bodeg (wzięłam Nani, tym razem Cabernet Sauvignon, bardzo dobre, claro!) i deskę sera, wędlin i oliwek. Czasem uwielbiam nasze życie backpackerów... Myśleliście, że będziemy jeść zupki w proszku i popijać woda? ;)
Wpadłyśmy na Francuza z hostelu w San Pedro de Atacama. Nic w tym dziwnego, bo raz na jakiś czas wpadamy na ludzi, których poznałyśmy wcześniej (powiedzmy sobie szczerze, 80% podróżujących robi tę samą, albo zbliżoną trasę. Ameryki naszym podróżowaniem po niej nie odkrywamy!). Ale sytuacja śmieszna, bo poszliśmy na lody i, jak to stwierdziła Sarah, nieczęsto spotyka się ludzi, którzy reprezentują w 100% stereotyp własnego kraju pochodzenia. Rozmowa: on: "przeprowadzam się do Kolumbii", my: "oo, a jak twój hiszpański", "perfekcyjny" (nie wiem czemu rozmawiamy więc po angielsku...) "no wiadomo, nikt nie jest doskonały, ale trzeba znać swoje talenty" (to ostatnie zdanie będę często cytować...) "a ja jestem dobry w językach", "hmm, no to super, a pracę masz albo coś na oku?", "nie, ale ja nie będę miał żadnego problemu ze znalezieniem pracy, pracuję w reklamie" (no chyba nigdy bym się nie domyśliła...), "jestem bardzo dobry w tym co robię, mam wiele zalet i umiem rozwiązywać wszelkie problemy", ja: "dziękuję, zadzwonimy do pana" :) Wspomniałam, że rozmowa toczyła się, jak siedzieliśmy w lodziarni? Ale śmieszny, dużo radości nam przysporzył.
Wieczorem pogadałyśmy w hostelu jeszcze chwilę z parą studentów z Patagonii, którzy jadą w stronę Machu Picchu, jeśli im starczy kasy. Jedli suchy makaron, więc pewnie im starczy (nie to, co nam, eh!).
Btw. dawno nie biegalam, bo ostatnio to bylo ciezko oddychac, przez wysokosc. Myslalam, ze tutaj sie uda, ale tu lato w pelni i upal nie do wytrzymania. No i jak tu utrzymac forme jedzac empanadas i pijac wino, i nie ruszajac sie? Siostro ma, przygotuj mi, porfa, jakis plan powrotu do formy (ale zwaz, ze przez pierwszy tydzien bede objadac sie bozonarodzeniowymi pozostalosciami! :))!!
- comments