Profile
Blog
Photos
Videos
Dzien 74 29/12/2013
Wczoraj w nocy dotarlyśmy po około pięciu godzinach do Uyuni, a dziś ok 10 rano wyjeżdżamy na wycieczkę (boliwianska organizacja przebija hiszpańska, więc wyruszyliśmy dopiero po 11). To trzydniowa wycieczka po Salar de Uyuni (czyli najwiekszym solnisku swiata, pozostalosci po wyschnietym slonym jeziorze), zakończona przekroczeniem granicy z Chile.
Dzip (bagaże na dach), sześć osob (para Holendrow (on mi będzie działał na nerwy a pierwsze wrażenie ok) i para Anglikow (fajni, wbrew pierwszemu wrażeniu, ale co to ma byc za akcent! szczegolnie jego). I kierowca/przewodnik Edi, nieśmiały i małomówny. Ok, zgadzam się, co to za przewodnik, co niewiele mówi, ale dla mnie ok i jak się mu zadawało pytania, to z chęcią odpowiadał. Ale po pierwsze wymagało to trochę inwencji, a po drugie Edi mówił tylko po hiszpańsku, co (uprzedzam tu trochę fakty w naszej opowieści) będzie stanowiło problem dla pozostałej czwórki, a szczególności dla Holendra-narzekacza (no i oczywiście kto będzie musiał z niechęcią tłumaczyć?).
Najpierw na "cmentarz pociągów" (Cementario de los trenes"), gdzie w latach 70 XX w. porzucono nieużywane już pociągi na wegiel z XVIII i XIX w. Super wyglądają, stare i zniszczone, ale jakby jest w nich życie. Może to zasługa turystów, których jest tu jak pod wieża Eiffela i którzy wspinają sie na górę, i do środka pociągów. Wlazlam wszędzie oczywiście, tylko jak się siedzi na górze to rozgrzana stal pali w tyłek :) W niektórych miejscach jest nawet dość niebezpiecznie.
Potem rynek wyrobów z soli i miły pan w telegraficznym skrócie opowiedział nam, jak przygotowuja sól do sprzedaży: mokra sól zwozą z solniska, tutaj się ja osusza (30 min) w metalowych pojemnikach, pod którymi znajdują sie rozpalone suche gałązki, potem mieli i dodaje jod (sprowadzony z Chile, bo Boliwia nie ma morza), potem ręcznie pakuje w cwierckilowe woreczki (każda osoba pakuje ok tysiąc kilo dziennie), a potem tanio (14 boliwiano za 50 kg) sprzedaje w Boliwii (nic nie idzie na eksport, bo kraje sąsiadujące też mają salar).
Potem wreszcie słynny salar. To nieprawdopodobny widok, którego nie da się właściwie opisać. Największe solnisko na świecie, 12 tys km2 białych terenów, soli, czasem pokrytej warstwa wody (właściwie to mamy niesamowite szczęście, bo zaczyna się pora deszczowa, a nie padalo ani razu i upal), czasem popekanej, suchej, białej skorupy. Będziemy go widzieć przez cały dzień w różnych konfiguracjach, ale zachwyt nie będzie sie zmniejszać (właściwie to nawet wzrośnie). Na pierwszym przystanku sporo ludzi i trochę wody, ale bardzo miło biegalo się na boso :), choć w niektórych miejscach dość twarda ziemia i grudy, więc czasem bolało. Ale wrażenie super, jeszcze do tego blekitne niebo, palące słońce, promienie odbijające się w wodzie i białej ziemi (trochę wygląda jak śnieg!)... Kawałek dalej znajduje się tzw. hostal de sal, zrobiony z soli, ale zniszczony. Na tej części salaru udało nam sie zrobic troche smiesznych zdjec z opona (jakby się stalo węwnatrz) i butelka (jakby się stalo na niej). Tylko cale spodnie mam w soli.
Tam też lunch z samochodu (wszystkie wycieczki tak, więc chyba to powszechny trend): w otwartym bagażniku dzipa w garnkach przygotowane mięso, sałatka, ryz i picie. Cool! Większość ludzi jadła na kolanach, ale nam udało się znaleźć stolik i krzesła, oczywiście z soli :)
Obok wbite w ziemię i falujace na wietrze flagi różnych krajów, nie było polskiej, ani brytyjskiej (tylko angielska), ani hiszpańskiej, ale za to... katalonska niepodleglosciowa :) Musiałam zrobić zdjęcie!
Niedaleko kolejna budowla z cegieł z soli, z napisem DAKAR na cześć odbywającego się od 2008 roku na terenach Ameryki Poludniowej rajdu Dakar. Zaczynaja chyba w styczniu, ciekawe czy uda nam sie zobaczyc.
Następnie pojechałyśmy na wyspę Isla Incahuasi, która wygląda trochę jak oaza na (białej) pustyni. Pośród tysięcy kilometrów soli, nagle zielona wyspa z mnóstwem kaktusów na niej. Cała wyspa jest właściwie góra, więc trzeba sie na nią wspiąć, a stamtąd niesamowite widoki na cała okolice. Takich wysp jest to 36, Incahuasi jest największa i najbardziej uczęszczana.
Droga do hostelu to droga przez nicość, tylko sól, biała pustynia, słońce, upał, popękana, słona, sucha skorupa w palącym słońcu. Siedzę z przodu w milczeniu i kontempluje. Właściwie nie ma drogi tylko jazda przez środek białości. Wrażenie niesamowite, cisza, spokój, nicość i wszystko. Jakieś mistyczne, boskie doswiadczenie. Czuje to bardziej w tej niesamowitej naturze (Colca, Galapagos i tu) niż w stworzonych przez człowieka budowlach.
Dojeżdżamy do hotelu, to taki jednopoziomowy, dlugi, brzydki budynek pośrodku niczego. A w pokoju "stelaż" łóżka i stolik nocny zrobione z cegieł z soli. A na podłodze solny dywan (czyli dużo rozsypanej soli) :) Integracja z grupa przed, w trakcie i po kolacji, przy dobrym boliwianskim winie (Campos de Solana) a potem przy rumie (wina Steva!). Śmiesznie, ale lamiemy właśnie kolejna zasadę: jestesmy na ok 5tys n.p.m. i odradza się alkohol. Choć naprawde mam wrażenie, ze jestesmy zaklimatyzowane. Albo już się przyzwyczailysmy, ze nie da się głębiej odetchnąć...
- comments