Profile
Blog
Photos
Videos
Dzien 73 28/12/2013
Pobudka o 8 i szybkie śniadanie (z serii tych, co to lepiej jednak pospac dłużej i odpuścić sobie: kawa rozpuszczalna i suchy chleb z dżemem, czyli 90% wszystkich hosteli ze śniadaniem).
Zostawilyśmy plecaki i (spóźnione) pobieglysmy na tour po kopalniach organizowany przez Big Deal Tours. Jako jedyna organizacja w Potosi jest w pełni zarządzana przez bylych górników. Było nas w sumie 13 osób i dwóch śmiesznych przewodników: Pedro, ktory poszedł z angielska grupa, i nasz Will.
Napierw pojechaliśmy na mercado górników, gdzie można było kupić sobie lub gornikom w prezencie liście koki, sok lub... laskę dynamitu. Podobno w Potosi nawet nastoletnie dziecko może kupić dynamit. Tam też sprzedawali alkohol w plastikowych bialych butelkach. Wyglądał jak spirytus salicylowy do odkażania i zresztą miał 96%!! "Alcohol puro, potable". Jest niestety w Boliwii tańszy niz piwo, co oczywiście nie sprzyja walce z alkoholizmem.
Następnie wskoczyliśmy w ubrania ochronne, dostaliśmy: spodnie, koszule (jak fartuchy w podstawówce), wielkie buty, kask z lampka i maskę ochrona.
Najpierw pojechaliśmy do rafinerii, gdzie zwozi i oczyszcza sie minerały (glownie srebro, cynk i miedz) wykopane przez górników. Niestety nie ma w Boliwii miejsca, gdzie mozna by rozdzielić te trzy minerały, dlatego oczyszczone idą na eksport. A potem Boliwia je z powrotem juz rozdzielone (drogo) importuje. Troche bez sensu.
Po drodze do kopalni zatrzymaliśmy się jeszcze na chwile na punkcie widokowym na miasto. Potem ruszyliśmy przez trzy połączone ze sobą kopalnie przecinające wnętrze góry Cerro Rico. Spędziliśmy wewnątrz dwie godziny i trzeba przyznać, ze było to ciekawe doświadczenie: przez większość czasu szłam skulona (mowiłam już, ze jestem za wysoka na te podróż?); wszechobecny pył; co jakiś czas mijali nas górnicy (w sumie niewielu, normalnie pracuje ich tu ok 200, ale dziś sobota i zaraz koniec roku), niektórzy pijani, bo świętowali ostatni piątek miesiąca i roku (o tym później); co jakiś czas przejeżdżające, popychane przez górników wagoniki (trzeba uważać, bo ważą kilka ton); w pewnym momencie trzeba się było wdrapac po trzech pionowych drabinach.
Sama kopalnia działa od 01/04/1545 roku, czyli od 468 lat! Rozwinięcie kopalnictwa to oczywiście czasy kolonialne, kiedy to Hiszpanie nie tylko wykorzystywali miejscowa ludność do pracy, ale sprowadzili nawet później niewolników z Afryki. Ci ostatni jednak nie wytrzymywali istniejących warunków (zimno w górach i pył w kopalniach), więc dość szybko byli przesuwani do lzejszych prac. Na początku XX w. nastąpiła nacjonalizacja kopalni, ale w latach 80-90 zaczęły powstawać prywatne kooperacje.
Slow kilka o życiu górników z Potosí: zarabiają dużo więcej niż przeciętna płaca, ale żyją dużo krócej (przeciętna długość życia to ok 50-58 lat). Mieszkaja w dzielnicach niedaleko kopalni, gdzieś jest brudno i brzydko, a w śmieciach grzebią psy i świnie. (Swoją droga o co chodzi w tym kraju z tymi bezpańskimi, wloczacymi sie po ulicach świniami? Brakuje ich chyba tylko w centrum miast!). Niby według prawa nie można zatrudniać w kopalni dzieci poniżej 18 roku zycia, ale spotkaliśmy dwunasto- i czternastolatka. Nasz przewodnik przepracował w kopalni 21 lat, a zaczął w wieku 9 lat!
Przez pierwszy rok w korporacji górnik pracują dla kogoś, dostaje stała pensje i wszelkie potrzebne materiały, i wykonuje zlecenia szefa. W następnym roku wciąż pracuje dla kogoś, tym razem już na określonym odcinku, otrzymuje materiały, ale wynagrodzenie zależy już od tego, co uda mu się znalezc w ścianach (50% dla górnika, 50% dla szefa). Trzeci rok podobny jest do drugiego, ale wszelkie materiały kupuje sam, za to dostaje wiecej (85% do 15%). Po takich trzech latach górnik może wystąpić z wnioskiem o przyjęcie do kooperacji. Płaci wtedy wpisowe ok 7 tys. boliwianos (ok 3 tys zl), 30% oddaje (składki, emerytura, ubezpieczenie etc.), dostaje określony kawałek kopalni, którego staje sie jedynym właścicielem. Wszystko zależy pod szczęścia, od tego co uda im się wykopać na swym kawałku, dlatego też spotyka się górników milionerów i biedaków. Will mowi, ze jemu przez 20 lat nów udało się trafić na "żyłę złota" (chyba dlatego przeszedł na turystykę! co akurat wyszło na dobre wszystkim :))
Górnicy nie jedzą w ciągu dnia, przed wejściem do kopalni wkładają pod wargi liście koki (wbrew pozorom liści koki wcale się nie żuje, a jedynie przetrzymuje w buzi, by pod wpływem śliny uwolnił się sok), po około czterech godzinach smak uchodzi (można powiedzieć, ze traktują koke jak zegarek), wtedy też odpoczywają, wymieniają liście i znów wracają do kopalni. Niestety górnicy nie dbają wystarczająco o siebie i głównie zabija ich choroba płuc, kiedy jest już za pozno na wyleczenie. W zeszłym roku zmarlo 12 górników, z czego większość właśnie z powodu zmian w płucach. Reszta to wypadki w samej kopalni, ale tutaj też większośc to "głupia śmierć" (zaśnięcie w kopalni po libacji i zatrucie toksynami czy nieumiejętne posługiwanie się dynamitem), niż rzeczywiste wypadki (zawalenie się ściany etc.)
Po zwiedzeniu dwóch głównych części kopalni i wspieciu sie po trzech stromych i waskich drabinach (uff, to było coś) dotarliśmy do miejsca w którym siedział Tío. To naturalnej wielkości figura człowieka o dość diabelskiej twarzy (z wielkimi trollowatymi uszami i rogami), ktory siedzi nago, okrakiem a w prawej ręce trzyma ogromny członek (a pod nim widać oczywiście owłosione jajka). To jeden z inkaskich bogow gornikow, wbrew pozorom i wyglądowi - dobry bóg.
W myśl nadrzędnej u Inkow zasady dualizmu Tio jest męskim odzwierciedleniem Pachamamy (Tío/pierwiastek meski/maz vs. Pachamama/pierwiastek zenski/żona). Jest on swego rodzaju obrońca i patronem górników, którzy zanoszą mu ofiary i składają wszelkie prośby. Fiesta na cześć boga Tío, czyli cz`aya (to "cz" jest wymawiane trochę na przydechu, jakby wymuszone, zaprezentuję po powrocie :)), odbywa sie w pierwszy piątek miesiąca (a w szczególności roku), kiedy górnicy zanoszą mu swe prośby (o prace, odkrycie"złotej żyły", bogactwo, małżeństwo etc.) oraz w ostatni piątek miesiąca (znów największa w ostatni piątek roku), kiedy to składa się podziekowania. Podczas fiesty zapalają z Tío fajkę (warto wspomniec, ze tu pod ziemia nie ma gazów, ale sa toksyczne substancje - to te piękne zielone stalaktyty i zielone, niebieskie i żółte zacieki na ścianach, wyglądające jak artystyczne zdobienia). Więc fajka, która należy zapalona wyłożyć Tío do ust (a właściwie dwie, bo dualizm oznacza też, ze jedynie parzyste liczby dają szczęścia, nieparzyste sa obraza dla bogów i mogą sprowadzić katastrofę), pijąc oczywiście słynny alkohol z plastikowej butelki (wylewając trochę dla Tío i Pachamamy) i żujac koke. Koka jest zresztą wyscielona cała podłoga, wygląda to trocha jak dywan i zresztą miejsce to jest też nazywane "zielonym pokojem" (ale nie, ziół tu się nie pali ;))
W kopalni, bezpośrednio pod ziemia, nie mogą pracować kobiety, bo przyniosloby to nieszczęście. Wielki członek w dłoni Tío określa wyraznie poziom panującego tu machismo... Zresztą mówią, ze Pachamama byłaby zazdrosna, a jej gniew mógłby być niebezpieczny. Obojgu bogom należy też składać ofiary z krwi lam (krew reprezentuje życie i witalność). Lamie podrzyna się gardło, a krwią ochlapuje wejście do kopalni. Ilość poswieconych lam zależy od tego, jak wielkie sa prośby, ale liczba ich musi być zawsze parzysta. Głowę i wnętrzności zakopuje się przy wejściu, a resztę lamy piecze na grillu (parillada).
Kobiety oczywiście pomagają wokół kopalni, zresztą nierzadko pracują tam ich wszyscy synowie, często jeszcze dzieci. W domu tuż obok kopalni mieszka zawsze wdowa po górniku, stając wejścia do kopalni przed intruzami w nocy.
Bardzo ciekawe miejsce, zupełnie inny świat.
Wycieczka zajęła nam kilka godzin i już nie dalysmy rady pójść do muzeum Casa de la Moneda, ktore miałyśmy w planach. Niestety tam można wejść tylko z przewodnikiem i potrzeba dwóch godzin, wiec nie wyszło. No nic. Udało mi się za to znaleźć miejsce z dobra kawa! :)
W drodze na dworzec trafił nam się taksówkarz - gadula Mario, lat okolo 50 z Tarija (tam, gdzie wina), który chciał, żebym robiła z nim interesy, bo poza taksówką rozprowadza witaminy i kosmetyki. No nie wierzę! Przypomnialo mi sie, ze w kanionie Colca Fidel Jimmy chcial, żebym dla niego tłumaczyła (nie wiem za bardzo co, ale nazywal mnie "la famosa traductora" - "slynna tłumaczka", jak powiedziałam, ze chyba tylko w Peru, tu odparł, ze to normalne, bo nikt nie jest prorokiem we własnym kraju...:)), z Flavio mam prowadzić wycieczki po kanionie, a teraz Mario i jego kosmetyki... Sarah mowi, ze jestem ustawiona :)
- comments