Profile
Blog
Photos
Videos
Dzien 70 25/12/2013
Leniwy dzien. Nie czuc Bozego Narodzenia. Po slabym sniadaniu, organizowaniu najlblizszych dni (mamy plan na nastepny tydzien! Normalnie nie jestesmy tak zorganizowane, ale ze Swieta i Nowy Rok i 31/12 przekraczamy granice z Chile, to musialysmy to jakos ogarnac) poszlysmy w strone Feria de Navidad (jarmark swiateczny).
Po drodze kosciol La Iglesia de la Misericordia. Akurat trwala Msza, wiec zostalysmy. Niestety, nie bylo zadnych koled, ktore znalam. Glowna szopka w kosciele duza, pelna figurek, cale miasteczko (nawet kondor sie tam znalazl :)). A na koncu, juz po blogoslawienstwie ludzie podchodzili do oltarza… z koszyczkami! Normalnie, jak my na Wielkanoc, tylko koszyczki wyscielone wata badz materialem, a na nich porcelanowa laleczka Jezusek, czasem takze Maryja i Jozef. Niektorzy zamiast koszyczkow mieli wyscielone… kartonowe pudelka, jeszcze inni niesli porcelanowe figurki na dloni. Byly tez i plastikowe laleczki, czyzby wyciagniete z pudelka z zabawkami dzieci :) Przy oltarzu odbylo sie poswiecenie koszyczkow/szopek (la bendición del pesebre). Niezle.
Po kosciele poszlysmy na Feria de Navidad (jarmark swiateczny) w parku. Hmm, nie za bardzo bylo to swiateczne. Ze Swietami mialo chyba tyko tylko wspolnego, ze mozna bylo sobie zrobic zdjecie ze straszliwym Swietym Mikolajem, o wzroscie 1.50 m o plastikowej twarzy bez mimiki i jego sztucznym koniem. Od kiedy to Mikolaj jezdzi na koniu? Czy to dlatego, ze tam nie ma sniegu , wiec nie moze na saniach? Swoja droga nigdy sie nie zastanawialam, jakim pojazdem porusza sie Swiety Mikolaj w cieplych krajach bez sniegu…
W mysl zasady, ze w Rzymie jak Rzymianie, a wsrod wron jak wrony, postanowilysmy zjesc na jarmarku jak lokalni boliwianczycy. Pod parasolem, w rondlu na glebokim tluszczu, pani w fartuchu piekla mieso i kielbaski. Wzielysmy zestaw z kielbaska (chorizo), reszta przydzielona odgornie: ryz, pieczone zielmniaki, surowka i buraczki. Zjadlysmy siedzac na platikowym zydelku. Wiem, wiem, moglam tym czasie siedziec z rodzina przy stole i zajadac przysmaki, o ktorych nie chce nawet myslec. Zachcialo sie wyjazdow!, to mam za swoje :) Nie, zartuje, jest ok i nawet nie bylo zle (ciekawe tylko czy moj zoladek to wytrzyma, bo dosc ciezkie). Tylko chyba zakaz alkoholu na jarmarku, bo nawet piwa nie bylo ;) Poza tym zjadlam tez swiateczny deser - jablko w megaslodkiej, czerwonej, cukierkowej polewie. Fuu, po co tak psuc jablko?
Poza tym biedne wesole miasteczko i misz-masz wszystkiego, tylko nie rzeczywistych artykulow swiatecznych. Dziwne. Ludzie handluja tu wszystkim. Za pol boliwiano (ok 20gr) mozna sie nawet zwazyc, na wadze przyniesionej z domu przez handlarza (widzialam to tez w Cusco), a za troche wiecej zrobic sobie zdjecie ze Swietym Mikolajem, lama lub jakims straszliwym robotem z bajki. Boliwia to w ogole poki co troche gorsza wersja Peru, wrzucone wszystko do jednego gara, niby jak w Peru, ale tu chyba gwaltowniej zamieszane i czasem rezultat dziwi. Nie wiem. Ale za to taniej. (plus dla biednego backpackera).
Potem Mercado Camacho (duzo swiatecznych ozdob i inastalacji, niektore awangardowe, ciekawe), Plaza Estudiante i Plaza Santa Isabela, czyli wlasciwie ronda nazwane gornolotnie placami. Na tym ostatnim postanowilysmy isc do slynnego japonca na sushi, ale ja pitole, w tym miescie nie mozna nic znalezc! Znalazlysmy te uliczke, ale numer nie istnial, inna czesc uliczki zamknieta, oczywiscie zadnych oznaczen…W koncu sie poddalysmy, bo mialysmy malo czasu do autobusu i poszlysmy do pierwszej lepszej knajpy, na makaron z warzywami i wino (tak, wiem, malo bozonarodzeniowe :))
O 18:30 autobus do Sucre. To chyba jeden z gorszych jakimi podrozowalysmy do tej pory, ale obie bylysmy szczesliwe, ze wyjezdzamy z La Paz. Chyba nie przepadamy za tymi chaotycznymi stolicami w ktorych nie ma co robic (poki co Quito sie tylko broni). Zobaczymy, co nas czeka dalej...
- comments