Profile
Blog
Photos
Videos
Bye Bye Betty
So getting a Rabies injection in a well developed capitol city should be no problem right? ...
We had googled a reccommended clinic that was English speaking and after droping our things at the hostel went straight there at 11pm, excellent service! Only problem is that our insurance does not incude private clinics so we had to go to Bach Mai Public Hospital instead.
Here most people speak 0% English as aproximately 0% of westerners have ever gone there. We resorted to playing some obscure form of pictionary with one of the receptionists to explain what had happened *SEE PICTURE* she was either a simpleton or couldn't be arsed as she just waved us away and pointed to a chair in an abandoned and dark corridor of the hospital. Hours had passed and after being sent to more departments and different hospitals we arrived at the tropical dieseses centre... great fun, even if I go in healthy that sounds like the place to catch something REALLY interesting.
Now I'm no Pablo Picasso but my very crude sketch of a monkey and Hania's google translation of "monkey bit John, need rabies injection" became interperated as, I was scratched by a cat. The nurse then said to go home and if I show any symptoms to call straight away, the problem being if you show symptoms you are untreatable and are going to die.
We ended up going back to the private clinic and paying up front, by this time it was 3am and 42hrs since being bitten with the safe time for treatment being only 48.
The next morning it was time to sell or beloved Betty, we had driven from the Mekong Delta to Hanoi with no accidents and planed to give her a wash and a quick service ready to sell. In the 4 hours the bike had been in the hotel over night one of the staff had dropped it, snaped the brake leaver completely off and broken 1 indicator. Still grumpy from last night we made the hotel owner go with us to the garage and pay upfront for the repairs.
We bought Betty for $305 in Saigon and sold her for $300 in Hanoi. What a result! We decided to celebrate with (perhaps too much) beer hoi in the old quarter. The old quarter is where we spent most of our time in Hanoi as it is very unique, it is a market area of the city where each street is named after the product that is sold there, so you get everything from a full street of shoes to a full street of beer. It was on the street of beer where we bumped into an unexpected person, Arnout, our French friend who we had met in Ho Chi Minh city in the south, Dalat in the central highlands and now Hanoi in the north, strange how things like this happen.
We really liked Hanoi and decided to do some sight seeing whilst we were there, the best of which were the Japanese bridge that crosses the lake in the old quarter, a one pillar pagoda (temple), a prison museum, the Ho Chi Minh museum, Ho Chi Minh's mausoleum and our favourite, the museum of ethnology.
The Museum of Ethnology was fascinating as it explained the history, culture, architecture and traditions of Vietnam's 53 tribes. There was even a large area outside that had reconstructed tribal houses that you could walk inside of.
Our next destination was the mountain village of Sapa, this is famous for it's minority tribes and also it's beautiful terraced rice paddies that look like giant green steps going up the mountain sides. We knew it would be cold and foggy up there as it is now winter in the north of Vietnam but we didn‘t quite expect what we got.
The over night sleeper bus was quite comfortable but when we got off we thought we had ended up in the Arctic Tundra, fog so thick you could only see 3 meters in front of your face and so cold that we could see our breath in our dorm room. It was however, still a very interesting and pretty place (what we could see of it).
We visited the local market for a snack and planned a short hike to Cat Cat Village where the tribe of Black H'mong people live. In the village there are lots of stalls where you can buy the crafts and clothes that people make, try local food and watch a performance of traditional song and dance. A bit of a show for tourists but still well worth a visit.
The next day was the Sunday market in Bac Ha (100km mini bus trip from Sapa). All the different tribes from the mountains congregate here to trade food, livestock, clothing, crafts and best of all rice wine.
On the way back to Sapa we stopped to visit another tribe village, this time it was the Flower H'mong people, then we stoped in Lao Cai to look across the river boarder into China.
That evening we went out for a meal, Hania nipped out to the loo and was gone for longer than was normal, when I went to investigate there was a faint voice from inside the ladies cubical saying "John... John". Her toilet had no handel on the inside and she was trapped. After a swift kick that would make Chuck Norris proud she was free and we did a runner thinking we would have to pay for the already broken door.
We travelled back to Hanoi so that we could book our seats on the 24 hour bus to Vientiane in Laos, we have heard so many horror stories about this trip but it is the cheapest way to get to Laos. We will see.
To sum up Vietnam, it is an amazing country with so much to see do and visit, the food is good but much better in the south, same for the people as well really. More people in the north were intent on ripping off western tourists than in the south and it did leave us feeling tired and ready for a change.
Would we do it all again in the same way? ... in a heartbeat.
Żegnaj Betty
Późnym wieczorem dotarliśmy do Hanoi, gdzie mieliśmy się udać po szczepionkę do Johna. To nie powinno być zbyt skomplikowane, gdyż Hanoi to przecież stolica, ma najlepsze szpitale i służbę zdrowia w całym kraju... tak przynajmniej myśleliśmy...
W internecie znaleźliśmy klinikę, która miała same dobre opinie, była bardzo polecana i co najważniejsze, personel mówił płynnie po angielsku. Zostawiliśmy nasze bagaże w hotelu i pojechaliśmy do owej kliniki. Na miejscu byliśmy o 11 wieczorem. Wszystko było tak jak napisano, płynny angielski, mili ludzie, od razu wiedzieli co robić. Jedynym problemem był fakt, że jest to prywatna klinika, a my na leczenie prywatne nie jesteśmy ubezpieczeni. Musieliśmy więc pojechać do publicznego szpitala Bach Mai.
Tutaj zaczęła się prawdziwa wietnamska rzeczywistość. NIKT nie mówił po angielsku i prawdopodobnie to my byliśmy pierwszymi Europejczykami, którzy kiedykolwiek postawili nogę w tym szpitalu. Próbując wytłumaczyć co się stało, musieliśmy zabawić się w kalambury i John pismem obrazkowym namalował z jakim problemem przychodzimy (patrz rysunek poniżej). Do dziś nie wiemy czy recepcjonistka była do tego stopnia mało bystra, czy po prostu nie chciało jej się ruszyć głową i spróbować nas zrozumieć. Pokazała nam krzesła w pustym ciemnym korytarzu i dała znak, że mamy czekać. Czekaliśmy dosyć długo, jak się później okazało, na darmo, gdyż recepcjonistka nie powiadomiła nikogo, że dwóch potrzebujących pomocy Eropejczyków czeka w ciemnym korytarzu... Poszliśmy do innego oddziału szpitala, gdzie zaczęto nas odsyłać z jednago miejsca do drugiego. Spędziliśmy kilka godzin odwiedzając kilka szpitali i ich oddziałów, gdzie jednym z nich był oddział chorób tropikalnych. I choć przyszliśmy tam zdrowi, nie byliśmy pewni czy wychodząc z tego 'czystego i sterylnego' miejsca, nie złapaliśmy przypadkiem jakiejś interesującej choroby.
Wiemy, że John nie jest Pablem Picassem, jednak musimy przyznać, że jego rysunek małpy gryzącej go w nogę był dość oczywisty. Mało tego, na internetowym tłumaczu przetłumaczyliśmy 'Małpa ugryzła Johna. Potrzebuje szczepionki na wściekliznę'. Wszystko zostało jednak zinterpretowane jako 'Kot podrapał Europejczyka. Europejczyk panikuje.' Zostaliśmy odesłani do domu, powiedziano nam, że jak zaczną się pojawiać pierwsze symptomy, mamy wrócić. Problem polega na tym, że kiedy pojawią się symptomy, nie ma już ratunku, gdyż na tym stadium choroba jest nieuleczalna.
Nie pozostało nam nic innego jak tylko wrócić do prywatnej kliniki i zapłacić. Była 3 nad ranem, od momentu ugryzienia minęły 43 godziny, 48 godzin to czas, do którego pierwsza szczepionka musi zostać podana (w sumie potrzeba ich 5). Na szczęście w klinice dostaliśmy fachową pomoc i godzinę później wróciliśmy do hotelu.
Następnego dnia wstaliśmy wcześnie, gdyż nadszedł czas, aby sprzedać naszą ukochaną Betty. Chcieliśmy jeszcze ją umyć i załatać małe uszczerbki, tak, żeby motor wyglądał w jeszcze lepszym stanie. Udało nam się przejechać od delty rzeki Mekong po Hanoi bez żadnego wypadku i żadnej wywrotki. Rano okazało się, że podczas 4 godzin naszego snu, ktoś z obsługi hotelu upuścił motor wyciągając go na zewnątrz (na noc wszystkie pojazdy chowane są do środka), w rezultacie czego prawy kierunkowskaz został zniszczony a rączka prawego hamulca zupełnie odpadła. Niewyspani i nieco zmierźli po ostatniej nocy, wyraziliśmy nasze głębokie niezadowolenie i zmusiliśmy właściciela hotelu, żeby z nami pojechał do mechanika i zapłacił za naprawę uszkodzonych części. Na szczęście kierownik widząc nasze groźne miny nie sprzeciwiał się i grzecznie za wszystko zapłacił.
Kupiliśmy Betty za $305 w Saigonie, a sprzedaliśmy ją za $300! Mieliśmy niesamowite szczęście. Postanowiliśmy uczcić to (prawdopodobnie o jednym za dużo) piwem w Starej Dzielnicy (Old Quarter). Stara dzielnica jest miejscem, gdzie spędzaliśmy większość wieczorów. Jest to wyjątkowy rynek w rodzaju targu, w którym każda z ulic nazwana jest akuratnie do produktów na niej sprzedawanych. Tak więc mieliśmy całą ulicę sprzedającą np. same buty, a obok niej inną ulicę sprzedającą nic innego jak tylko piwo (oczywiście naszą ulubioną była ta z butami). Na ulicy piwnej niespodziewanie wpadliśmy na Arnouta, naszego Francuskiego przyjaciela, którego spotkaliśmy w Ho Chi Minh City na południu, w Dalacie w centralnych górach Wietnamu, a teraz w Hanoi na północy. Dziwne jaki ten świat jest mały...
Przez następne kilka dni zwiedzaliśmy atrakcje Hanoi, między innymi: Japoński most, który przecina jezioro w Starej Dzielnicy, jednonożną świątynię, stare więzienie, Muzeum Ho Chi Minh, Mauzoleum Ho Chi Minh oraz najlepsze ze wszystkich - Muzeum Etnologiczne.
Muzeum Etnologiczne było fascynującym miejscem, które opisywało historię, kulturę, architekturę i tradycje 53 Wietnamskich plemion (z których kilka z nich mieliśmy spotkać następnego dnia w górach). Co więcej, na zewnątrz muzeum znajdują się rekonstrukcje domów plemion, do których można wejść i zobaczyć jak żyją w nich ludzie.
Naszym następnym celem była Sapa - mała wioska położona wysoko w górach, znana z wielu plemion, które tam żyją, oraz pięknych tarasowych pól ryżowych, które wyglądają jak duże zielone stopnie pnące się w górę (niestety widzieliśmy je tylko z autobusu i nie mamy zdjęć). Wiedzieliśmy, że w miejscowości Sapa będzie mgliście i zimno, gdyż zima na północy Wietnamu, wysoko w górach, jest dość sroga. Nie mając żadnych zimowych ubrań zmarzliśmy na kość i musieliśmy pić dużo wina ryżowego, które rozgrzewało nas od środka.
Do Sapa przyjechaliśmy nocnym autobusem, który był całkiem wygodny i nawet udało nam się zasnąć. Rano, gdy dojechaliśmy na miejsce, myśleliśmy, że znaleźliśmy się na Arktyce! Niesamowity chłód, mroźne powietrze i mgła taka, że widoczność była zaledwie na 3 metry. W naszym hostelu nie było ogrzewania, w pokoju widzieliśmy swój własny oddech a w nocy musieliśmy się owijać w 3 grube koce, żeby nie zamarznąć. Pomimo tego, nawet przez chwilę nie żałowaliśmy, że przyjechaliśmy, gdyż Sapa i pobliskie wioski są zupełnie inne niż wioski, które widzieliśmy wcześniej.
Tego dnia zwiedziliśmy pobliski targ, gdzie skosztowaliśmy lokalnych przysmaków, a po południu wybraliśmy się do wioski Cat Cat, gdzie żyje plemię Black H'mong. W wiosce można kupić ubrania i rękodzieła, które mieszkańcy sami robią, można zabaczyć jak naturalnie barwią swoje ubrania na czarno; ich domy oraz jak w nich żyją. Można też spróbować lokalnego jedzenia oraz zobaczyć występ, gdzie pokazane są tradycyjne tańce oraz odśpiewane ludowe pieśni. Owo przedstawienie jest małym show dla turystów wartym zobaczenia.
Następnego dnia pojechaliśmy na największy, niedzielny targ w Bac Ha (wycieczka mini vanem, gdyż miejsce to jest oddalone o 100km od Sapa). Owy targ jest cotygodniowym miejscem spotkań plemion z okolicznych wiosek, które przyjeżdzają aby sprzedawać i kupować ręcznie robione produkty, ubrania, żywe zwierzęta, jedzenie oraz wino ryżowe, które ma od 60-80%. Nam najbardziej podobało się wzgórze z wołami na sprzedaż.
W drodze powrotnej do Sapa zatrzymaliśmy się aby zobaczyć wioskę kolejnego plemienia, tym razem było to plemię ludzi Flower H'mong. Zatrzymaliśmy się również w Lao Cai na granicy Wietnamsko-Chińskiej, gdzie po raz pierwszy zobaczyliśmy Chiny.
Wieczorem poszliśmy coś zjeść. Musiałam skorzystać z restauracyjnej toalety, gdzie w drzwiach mojej kabiny zabrakło klamki od środka. Zanim się zorientowałam, zatrzasnęłam się w środku. Jedynym wyjściem było zawołać Johna przez dziurę w drzwiach kabiny, mając nadzieję, że usłyszy. John usłyszał cichutki głosik wydostający się z toalety 'John... John' i przyszedł mi na ratunek. Gdy już przestał kulać się zę śmiechu, widząc moją wystającą przez dziurę w drzwiach głowę, wywarzył drzwi nogą, z czego nawet Chuck Norris byłby dumny (niestety nie było innej opcji) i szybko ulotniliśmy się stamtąd w obawie, że będziemy musieli płacić za zepsute wcześniej drzwi.
Wróciliśmy do Hanoi, gdzie wykupiliśmy 2 miejsca w nocnym autobusie do Vientiane w Laosie. Podróż ma trwać 24 godziny i choć słyszeliśmy mnóstwo przerażających histiorii o warunkach, w których się jedzie, była to najtańsza z wszystkich opcji. Zobaczymy jak będzie.
Podsumowując Wietnam, spędziliśmy wspaniałych 7 tygodni w kraju, który ma bardzo dużo atrakcji oraz przepięknych miejsc. Bardzo często niedoceniany, kryje w sobie prawdziwe piękno. Jedzenie było bardzo dobre, choć lepsze na południu, tak samo jak ludzie, którzy byli niesamowicie mili, przyjaźni i pomocni na południu, na północy jednak mieliśmy uczucie, że specjalnie dla białych turystów zawyżali ceny, starali się wyciągnąć z nas jak najwięcej, a w naszych oczach widzieli tylko dolary. To nas nieco zmęczyło i jesteśmy gotowi na nowy kraj, nowych ludzi, nowe przygody - Laos.
Czy zwiedzilibyśmy Wietnam jeszcze raz na motorze? - z całą pewnością TAK!
- comments