Profile
Blog
Photos
Videos
Life at Ballibay...
Separate cabins for Me and Hania, I have been living in B1.5 in the Boys' Area (Down the hill of death) and Hania up in G7 in the girls' area (lush open pastures).
Our roles on camp are slightly different from our first year, I am now the Dean of the Boys and don't have a cabin of kids, but need to be on call as the first point of contact if the lads have any problems, plus a bit of admin work when not teaching guitar lessons and helping organise Band Night (which went really well!)
Hania has been the nanny to a little 2 year old boy called Julian who has been an instant charmer with everyone on camp, when not looking after the little man she has been co-counselor of G7 (8 girls aged 13-14).
After Julian and the G7 girls had left camp Hania's role and cabin changed. She is now part of the kitchen staff and lives in G4 (same as 3 years ago). It didn't get off to the best start though... A cut finger from a machette sized knife (although she still blames the gigantic red potatoes she was cutting, not her knife skills), fainting whilst bleeding over the chef and also being stood next to a water pipe as it burst straight into her face pretty much sum up the first few days but after that life was great for her in the kitchen, especially with the great team led by Chefs Kate and Alex whose fantastic cooking has led to us gaining several pounds.
Apparently, my duties also include pest control and in a single night was called out to the girls area to deal with a snake, mouse and a horrible bat that wedged itself inbetween the shutters of G1 cabin. The only weapon I could find was a bucket and a stick which resulted in the snake escaping from the cabin, the mouse hiding in a mattress and the bat eating the stick. Not the most successful hunting in the end...
Work at camp can be tiring so we were glad of a day off in Scranton where we went shopping in a thrift store and then cliff diving, I didn't know about the cliffs so ended up jumping in my pants continuing the rest of the day commando. Bloody good fun though!
Camp is starting to wind down now but we still have a 50th anniversary allumni weekend, a wedding and then need to close everything down for the winter. Will write about that soon.
Życie na campie Ballibay...
Ja i John zostalśmy rozdzieleni w kabinach, John mieszka teraz w B1.5 w strefie dla chłopców (w dolinie śmierci, jak ją John nazwał, ze względu na tamtejszą stromiznę i ciemności) a ja w G7 w strefie dla dziewcząt (na pięknej rozległej polanie).
Nasze role na campie nieco różnią się od tych z pierwszego razu, John jest teraz przełożonym męskich wychowawców i nie mieszka w kabinie z obozowiczami, za to jest osobą pierwszego kontku w razie gdy ktoś ma jakiś problem. Kiedy nie uczy gry na gitarze, zajmuje się papierkową robotą i pomaga zorganizować Band Night (koncert zespołów rokowych wykonywany przez obozowiczów), który udał się znakomicie pod koniec campu.
Ja natomiast przez pierwsze dwa tygodnie zajmowałam się 14-miesięcznym Julianem, króry był najbardziej popularną osobą na campie wśród wychowawców i uczestników. Oprócz opieki nad owym małym człowieczkiem, byłam również ogólnym wychowawcą w G7 (grupa dziewcząt w wieku 13-14).
Po tym jak Julian i dziewczyny z G7 opuściły camp, moja rola i kabina zmieniły się. Teraz pomagam w kuchni i mieszkam w G4 (tak samo jak trzy lata temu).Moje nowe zajęcie nie zaczęło się jednak dla mnie dobrze: rozcięty tasakiem palec (chociaż ja wciąż obwiniam gigantczne czerwone kartofle, które kroiłam, a nie same umiejętności krojenia); zemdlenie na naszego szefa kuchni gdy ten usiłował zatrzymać krwawienie i stanie obok rury z wodą kiedy tej puściła uszczelka i zaczęła pryskać wodą prosto na mnie, powodując małą powódź w kuchni i to że na mnie nie została sucha nitka. Na szczęście po tym wszystkm praca w kuchni przebiegała bardzo dobrze, szczególnie że mieliśmy świetną ekipę prowadzoną przez naszych szefów kuchni Kate i Alexa, których wspaniałe potrawy kosztowały nas kilka kilo więcej.
Wracając do Johna, jego dodatkowym obowiązkiem była kontrola nad wszystkimi żyjątkami które zalęgły się w kabinach. Pewnej nocy został wezwany do strefy dziewcząt aby uporać się z wężem i myszą w naszej kabnie oraz nietoperzem, króry utknął między okiennicami kabiny G1. jedyną bronią, którą znalazł, było wiadro i kij, co zakończyło się ucieczką węża gdzieś w zięmię, schowaniem się myszy w materacu i nietoperzem jedzącym kij. Nie było to zbyt udane polowanie tym razem...
Praca na campie potrafi być bardzo męcząca, więc zawsze wyczekiwaliśmy dnia wolnego kiedy mogliśmy urwać się poza camp. Raz pojechaliśmy do Scranton (najbliższego miasta oddalonego okolo1h 30min jazdy autem), gdzie zaczęliśmy od zakupów w ciucholandzie a skończyliśmy w parku skacząc z klifów do wody. Jokoże John nie wiedział o owych klifach i nie przygotował sobie stroju kąpielowego, musiał skakać w samych bokserkach i wracać do domu bez bielizny. Wszyscy jednak bawiliśmy się znakomicie!
Na campie powoli kończy się sezon 2014, została juz tylko garstka uczestników, jednak nas wciąż czeka przygotowanie 50-lecia istnienia campu, które odbedzie sie w weekend a poźniej wesela, oraz posprzątanie wszystkiego i zamkniecię kabin do przyszłego czerwca. Napiszemy o tym w następnym wpisie.
- comments