Profile
Blog
Photos
Videos
Dzień 116 09/02/2014
Dziś ostatni dzień. Chłopaki idą w drugą stronę, bo zaczynają dopiero swą przygodę z parkiem (tylko trasą w odwrotnym kierunku niż nasza), więc się pożegnałyśmy, zostawiłyśmy rzeczy w schronisku (tu wracamy popołudniu, by wsiąść w łódkę i dostać się na drugą stronę jeziora) i poszłyśmy na ostatnią wyprawę nad jezioro Lago Grey (11km, niby 3:30 godz, zobaczymy). Trochę nas martwiła pogoda, bo na tym odcinku są silne wiatry, a wczoraj i dziś wyjątkowo wietrznie, ale początek zapowiadał się bardzo miło: słońce, płasko, kolorowe wzniesienia w oddali, czyli niedzielny spacer. Potem trochę pod górę i punkt widokowy na jezioro Lago los Patos. Tam zaczęło się robić wietrznie i już wiedziałyśmy, że zaczyna się zabawa. Poszłam przodem, chciałam na nie poczekać na trasie, ale nie byłam w stanie, bo bałam się, że jak się zatrzymam, to porwie mnie wiatr! Nieźle wiało, szczególnie na odsłoniętym wzniesieniu, punkcie widokowym na jezioro Grey i oddalony lodowiec Grey. Stamtąd trasa cały czas mocno w dół (cały czas myślałam o tym, że będziemy musiały wrócić do schroniska tą samą trasą, a w myśl powtarzanej tu zasady: co schodzi w dół, musi i wejść do góry (lo que baja, sube), zapowiadało się cierpienie), przez rzekę, aż do schroniska Grey. 11km, 2 godz 45 min. Poczekałam na dziewczyny, zjadłyśmy, odpoczęłyśmy, poprzeżywałyśmy trasę i pogodę za oknem (jakby było mało, to jeszcze zdążyło się w międzyczasie rozpadać) i poszłyśmy jeszcze niewielki kawałek dalej, na punkt widokowy na lodowiec Grey. Wiatr i zacinający w twarz deszcz, ale wbrew pozorom widoki fajne. Tuż przy nas w wodzie wielkie kawały lodu, oderwane z lodowca, a san lodowiec Grey też wydaje się być blisko lądu! I wróciłyśmy, każda w swoim tempie, ale wbrew pozorom powrot byl dużo łatwiejszy (po rzeczywiście niełatwym podejściu pod tę pierwszą górę, reszta już łatwiejsza, no i wiatr teraz w dobrą stronę i pomaga iść :)). Wróciłam w 2:15.
Pozostały czas to w sumie oczekiwanie na łódkę i wyjadywanie resztek jedzenia :) Potem trzeba było czekać na łódkę na zewnątrz, przy jeziorze i myślałam, że zwariuję z zimna (jeszcze zmęczenie i niewyspanie). Katamaran zabrał nas (w ok pół godziny) na drugą stronę jeziora, gdzie czekały autobusy, ale wszystko się opóźniło i w Puerto Natales byliśmy dopiero ok 22:30. Zmęczenie, zimno i głód. Ciężki wieczór (choć oczywiście dni spędzone w Torres del Paine były fantastycze i zachwycające!). Hostel, szybkie nienajlepsze jedzenie (niedziela, godz 23:30, w małym miasteczku to wyzwanie!), prysznic (wreszcie! pisałam, że się nie kąpałyśmy w parku, bo nie chciałyśmy tego wszystkiego targać? może nie powinnam... ale trzeba przyznać, że ta podróż kompletnie redukuje potrzeby) i spać! Jutro o 7 rano autobus do Punta Arenas. Ufff...
- comments