Profile
Blog
Photos
Videos
Viva Vang Vieng
Vang Vieng has a reputation for being a very active place with lots of fun things to keep tourists entertained. One of them is tubing. This consists of hiring a tractor inner tube for the day, being driven 4km up river and then floating home (past a few bars along the way). If you feel thirsty whilst tubing you just raise your hand and one of the bar staff will lasoo you and pull you in for a pint. We spent 4 hours with our arses dipped in water, stopping at a few bars and admiring the beautiful scenery.
The next day we hired bicycles and went on a quest to find The Blue Lagoon. Locating it was no problem but getting there involved driving on some of the roughest roads and we are now worried John can no longer have children as his seat was very hard. Eventually we got to The Blue Lagoon, which had crystal clear water, rope swings and a big tree leaning over the water that you could jump off. Paradise. Above the Lagoon was a huge cave that you could explore without a guide, but was extemely dark and had narrow passages from one chamber to the next so was a little scary at times.
The highlight of Vang Vieng was on the 3rd day when we decided to go rock climbing for the day. Including us we had a group of five plus two instructors and we were driven back to the area where we were tubing and around the corner was a huge canyon. The instrutor said ‘this is what we will be climbing today’. We all laughed. Then, when he started attaching the ropes, all our legs turned to jelly as we realised he was serious.
In total we attempted eight different climbs and we were successfull with six. Two of them were far too advanced for us as they required you to lift your entire body weight up a vertical cliff using only two fingers and tip-toes. We were very pleased with our progress through out the day, but it left us absolutely exhausted. Every part of our body was hurting for at least two days after this but it was a great challange.
Apparently 4 months in Asia is not enough time to see everything and for the first time we had to resign from visiting an attraction – The Plain of Jars, which is a big field filled with gigantic jars used for the ashes of the dead. They are so old that nobody actually knows how they got there. As we were on a tight time frame we skipped this and headed straight for Luang Prabang.
The city of Luang Prabang has loads of temples, French architecture and a huge hill in the centre upon which there is a temple with geat views of the city. The city has very relaxed atmosphere and the cafe culture of the locals makes it feel more like France than Laos. In the evening the main steet is closed for cars and becomes an outdoor market where the locals sell handicrafts and great food.
Aftr a day exploring the city we hired a scooter to ride out to Kuang Si Waterfall. This is definitely the most spectacular waterfall we have seen in Asia as it not only has one huge waterfall, it has a jungle walk that follows many smaller waterfalls that resemble the rice terraces in Sapa. Beautiful. There is also a Black Bear Rescue Centre along the trail where you can watch the bears eating, sleeping and playing. We finished the day by visiting a local handicraft village where we could see people making paper from tree bark (a very popular business in Luang Prabang).
Out of the countries in South East Asia, Laos has surprised us the most. It has been more developed that we had imagined, contains come of the most fantastic scenery and has plenty of fun things to do all over.
Viva Vang Vieng
Vang Vieng znane jest jako miejsce rozrywki zarówno dla mieszkańców Laosu jak i obcokrajowców. Choć miejsce to nie ma historyczny zabytków, jest w nim mnóstwo atrakcji. Jedną z nich jest tubing – wypożycza się dużą dętkę z traktora, tuk tuk podwozi ludzi 4km wzdłuż rzeki, skąd w dętce płynie się z powrotem do miasta (mijając po drodze kilka barów). Nie mogliśmy sobie z Johnem odmówić tej frajdy i również udaliśmy się na owy spływ. Spędziliśmy 4 godziny z zanurzonymi tyłkami w gumowej dętce płynąc spokojnie i podziwiając przepiękne widoki. A kiedy chciało nam się pić, wystarczyło podnieść rękę aby pracownik baru z lassem w ręku przyciągnął nas na brzeg, gdzie w każdym z barów witano nas darmowym kieliszkiem lokalnej whisky. Tubing bardzo nam się podobał.
Następnego dnia wypożyczyliśmy rowery i udaliśmy się z misją znalezienia Niebieskiej Laguny. Zlokalizowanie tego miejsca nie było trudne, jednak dojazd tam prowadził bardzo złą drogą, na której nie znaleźliśmy nawet skrawka asfaltu, było na niej za to mnóstwo kamieni i dziur. Droga była tak wyboista, a siedzenia w rowerze tak twarde, że zaczęliśmy się zastanawiać czy John będzie mógł mieć dzieci. W końcu udało nam się dotrzeć do Niebieskiej Laguny, która miała krystalicznie czystą wodę, zwisające liny, na których można było się rozhuśtać i wskoczyć do wody oraz wielkie pochylone nad wodą drzewo, z którego gałęzi skakaliśmy do wody. Raj na ziemi. Nad laguną znajdowała się ogromna jaskinia, którą można było zwiedzić bez przewodnika. Było w niej zupełnie ciemno i ślisko, a bardzo wąskie przejścia z jednej komory do drugiej sprawiały, że miejscami jaskinia wydawała się być dość straszna.
Głównym punktem naszego pobytu w Vang Vieng był dzień trzeci, kiedy to zdecydowaliśmy się na wspinaczkę skalną. Oprócz nas, w grupie były jeszcze trzy inne osoby i dwóch instruktorów. Podwieziono nas w okolice miejsca, gdzie płynęliśmy w dętce dwa dni temu, gdzie za rogiem był duży kanion z kilkumetrowymi pionowymi ścianami skalnymi. ‘Tutaj będziemy się wspinać’ powiedział instruktor, na co my wybuchnęliśmy śmiechem. Wkrótce jednak instruktor zaczął zapinać liny. Miny nam zrzedły, włosy stanęły dęba, a kolana się ugięły, gdy zdaliśmy sobie sprawę, że instruktor wcale nie żartował.
W planie mieliśmy osiem różnych wspięć. Ja i John podołaliśmy sześciu z nich. Pozostałe dwa okazały się być nieco zbyt dla nas zaawansowane, gdyż trzeba była podnieść cały ciężar ciała na dwóch palcach każdej ręki, stojąc jedynie na opuszkach palców. Nie było mowy, żeby nasze pełne ryżu ciała można było podnieść na palcach. Pod koniec dnia byliśmy z siebie bardzo dumni, gdyż wspinaczka skalna jest dużo trudniejsza niż wygląda to na obrazku. Wróciliśmy do naszego hotelu niesamowicie wykończeni, a przez następne dwa dni nie mogliśmy się ruszać, gdyż każda część ciała była naciągnięta i obolała. Było to dla nas ogromne wyzwanie, jednak zrobilibyśmy to jeszcze raz.
Cztery miesiące w Azji okazało się być zbyt krótkim czasem aby zobaczyć wszystkie zaplanowane przez nas atrakcje. Po raz pierwszy w ciągu tej podróży musieliśmy pominąć jedną z nich – Plain of Jars. Jest to pole pełne gigantycznych dzbanów, które służyły jako miejsce, gdzie trzymano prochy zmarłych. Dzbany te są wielką zagadką Laosu, gdyż nikt nie wie jak się tam znalazły. Niestety brakło nam na to czasu, więc pojechaliśmy prosto do Luang Prabang.
Luang Prabang ma mnóstwo świątyń, francuską architekturę oraz ogromne wzgórze, na którym zbudowana jest świątynia z pięknym widokiem na miasto. Samo miasto jest bardzo spokojne i ma miłą atmosferę, a zwyczaj popijania kawy w maleńkich przydrożnych kafejkach sprawia, że czasem można się tam poczuć jak we Francji a nie w Laosie. Wieczorem główna ulica zostaje zamknięta dla samochodów i zamienia się w nocny market, na którym sprzedawanę są rękodzieła, ubrania oraz jedzenie.
Po dniu spędzonym na zwiedzaniu miasta wynajęliśmy skuter i pojechaliśmy nad wodospad Kuang Si. Jest to zdecydowanie najbardziej niesamowity wodospad, który widzieliśmy do tej pory w Azji. Nie tylko jest on bardzo wysoki, ale ciągnię się on jeszcze przez kilkaset metrów, gdzie ma kilkanaście mniejszych wodospadów, z których część wygląda jak nakładające się na siebie schody, co przypominało nam tarasowe pola ryżowe z miejscowości Sapa w Wietnamie. Przy wodospadzie znajduje się również Centrum Ratownicze Czarnych Niedźwiedzi, gdzie można podziwiać jak niedźwiedzie się bawią, jedzą i śpią. Dzień zakończyliśmy w Wiosce Rękodzieła, gdzie zobaczyliśmy jak mieszkańcy ręcznie robią papier z kory drzewnej (Luang Prabang jest znane z produkcji takiego papieru).
Spośród czterech krajów, które zwiedziliśmy w południowo-wschodniej Azji, Laos najbardziej nas zaskoczył. Okazał się on być bardziej rozwinięty niż to sobie wyobrażaliśmy, ma wspaniałe, górzyste krajobrazy i jest w nim mnóstwo ciekawych rzeczy zarówno do zwiedzania jak i do robienia.
- comments